Powielamy błędy naszych rodziców
Nie ma domów idealnych i nie mieszkają w nich idealne rodziny. Czasem pojawia się krzyk, przemoc, brak czasu, zbytni pośpiech… Nie można się tego wstydzić, tylko wstydem może być to, że nic z tym nie robimy. Powielanie błędów naszych rodziców jest łatwe do czasu, kiedy odkrywamy, że ich myślenie i postępowanie było złe i krzywdzące dla innych. Tak właśnie jest z krzykiem.
Gdy dorastamy w domu, w którym krzyk towarzyszy każdej sytuacji i stosowany jest przez domowników jako naturalny sposób komunikacji, nie dostrzegamy problemu. Gdy sami zakładamy rodzinę z osobą, która wychowywała się w innych warunkach i zwraca nam uwagę na naszą wybuchowość i nieadekwatność emocji do sytuacji, albo zamykamy się na jej słowa, albo zaczynamy dostrzegać problem i nad nim pracować.
Tak jak ta mama. Posłuchajcie jej historii.
Pewnego dnia postanowiłam się zamknąć
"Dorastałam w domu, w którym wszyscy krzyczeli. Nie wydawało mi się to nigdy dziwne, dopóki nie urodziły się moje dzieci. Pamiętam ten dzień, bo zdałam sobie sprawę, że ochrypłam, krzycząc na nie. Dlaczego krzyczałam? Bo byłam sfrustrowana, wymagająca i chciałam, by wszystko było po mojej myśli. Chciałam zapanować nad chaosem wokół mnie, chciałam, by moje dzieci zaczęły mnie słuchać, ale im głośniej krzyczałam, tym one bardziej zamykały się na moje prośby. Wtedy podnosiłam głos jeszcze bardziej i wpadałam w błędne koło.
Pewnego dnia postanowiłam się zamknąć. Tak, postanowiłam nie krzyczeć już na swoje dzieci. Okazało się to jednak bardzo trudne tak jak rzucanie palenia dla palacza, czy używek dla narkomana.
Najważniejsze w takiej zmianie, jest zdanie sobie sprawy z powodu, dla którego się krzyczy. Odkryłam, że tak naprawdę krzyczę na dzieci, bo nie wiem jak sobie z nimi radzić, jak je okiełznać. Rodzicom trudno się do tego przyznać. Nikt i nic nie przygotowało mnie na dzień, kiedy moje własne dziecko zrobi dokładnie to, czego miało nie robić. Nikt nie przygotował mnie na moment, kiedy będę musiała wyznaczyć granice, co jest normalne, gdy dzieci dorastają i sprawdzają ile im wolno.
Żyłam w przekonaniu, że moje dzieci będą uważały, że zawsze mam rację, że będę dla nich autorytetem i będą szanować moje zdanie. I choć mam prawo tego oczekiwać i żądać szacunku, to nie mogę zapominać, że to ulica dwukierunkowa. Gdy krzyczę na moje dzieci, one mylą strach z szacunkiem i same dochodzą do przeświadczenia, że mój podniesiony cały czas głos, to brak szacunku dla nich. I tak właśnie jest…
Gdy moje dzieci są niegrzeczne, to zazwyczaj związane jest to z tym, że są głodne, zmęczone, nie radzą sobie z emocjami, albo nie potrafią ich wyrazić w żadnej innej formie. Niby to rozumiem, że mogą wtedy reagować płaczem, nieznośnym marudzeniem, czy tupaniem, ale nie potrafię okiełznać własnych emocji i wybucham. Zamiast wziąć głęboki oddech i pomóc moim dzieciom poradzić sobie z frustrującą sytuacją, pokazać im, jak radzić sobie w takiej chwili, ja zaczynam tracić kontrolę nad sobą i krzyczę.
Mam czasem poczucie, że jestem zbyt wyczerpana, by podjąć odrobinę wysiłku i zmienić swoje zachowanie. A przecież moje krzyki świadczą o moich problemach emocjonalnych, a nie o tym, jak zachowują się moje dzieci. Kiedy chcę eksplodować, bo po kilku godzinach sprzątania domu moje dzieci zrobiły w kilka minut straszny bałagan, wysypując z pudełka tysiące maleńkich klocków Lego, to wiem, że problem nie tkwi w postępowaniu moich dzieci, ale we mnie. Wiem nawet, co powinnam wtedy zrobić – zachować spokój, ocenić racjonalnie sytuację, zdecydować jak zareagować i jaki komunikat przekazać dzieciom. Bez wrzasku. Nie jest to łatwe, bo krzyk jest dla mnie naturalnym impulsem i nadal uczę się go kontrolować.
Teraz już wiem, że mam problem z samokontrolą. Teraz już rozumiem, że dom, w którym dorastałam, spaczył moje postrzeganie świata. Uczę się, że czasem targają mną emocje trudne do opanowania, strach, lęk, zmęczenie. To by je rozpoznać i nauczyć się nad nimi panować, jest bardzo trudne, ale to jedyny sposób, by odnieść sukces.
Wrzask nie czyni mnie złym rodzicem, jeżeli sprawi, że zanurkuję w głąb siebie i znajdę sposób, by mieć relacje z dziećmi oparte na szacunku, zaufaniu i współczuciu. Nie jestem perfekcyjną mamą, ale ciężko nad tym pracuję, by być kimś, kogo potrzebują właśnie teraz moje dzieci. A one potrzebują kogoś, kto mniej krzyczy, a więcej słucha”.
O tym, jak wielką krzywdę robimy dzieciom, krzycząc na nie, każdy rodzic powinien wiedzieć. To nie są tylko 2 minuty zasmuconej buźki i chwila płaczu, to nie jest tylko zaskoczenie na twarzy dziecka. Niech nam towarzyszy myśl, że możemy wyrządzić im krzywdę, która będzie miała wpływ na całe ich dorosłe życie.