Od czasu pandemii minęło trochę czasu i wiele osób zupełnie przestało się przejmować koronawirusem. Choć od dawna nie ma maseczek i przymusowej kwarantanny, warto pamiętać, że ten wirus z nami pozostał. Aktualnie lekarze alarmują, że rośnie liczba zakażonych. Wiele przypadków zachorowań to malutkie dzieci.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Choć wiele osób jest przekonanych, że koronawirus to zamierzchła przeszłość, to wirus ten po raz kolejny daje o sobie znać. Początkowo rodzice myślą, że to zwykłe przeziębienia, ale tak nie jest.
Obecnie dominuje odmiana SARS-CoV-2 g, zwana Krakenem. Niestety jego transmisja jest bardzo wysoka. Warto wiedzieć, że może on wywołać infekcję nawet u tych, którzy przeszli już COVID-19 i nabyli naturalną odporność przez przechorowanie oraz u osób zaszczepionych. Niestety w tej grupie jest coraz więcej dzieci, zwłaszcza niemowląt.
Potwierdza to w rozmowie z "Gazetą Krakowską" dr Lidia Stopyra, pediatra i zakaźnik ze Szpitala Specjalistycznego im. S. Żeromskiego w Krakowie. Na szczęście przebieg choroby jest zazwyczaj łagodny i niewielu pacjentów wymaga hospitalizacji.
Coraz więcej mówi się także o XBB.1.16 (Arcturus, podwariant Omikrona). Charakterystycznym objawem tego wariantu jest zapalenie spojówek.
Na naszą korzyść działa jednak fakt, że po ponad trzech latach pandemii wytworzyła się odporność populacyjna, co sprzyja lżejszym zachorowaniom. Mimo to diagnoza COVID nadal może zaskoczyć, przekonała się o tym nasza czytelniczka.
Nie daje o sobie zapomnieć
"To niewiarygodne, że przez ostanie 2 lata dosłownie zapomniałam o istnieniu koronawirusa. Na COVID-19 chorowaliśmy z mężem tylko raz, na samym początku pandemii. Córeczka była maleńka i na całe szczęście jej nie dopadło. My bardzo źle to znieśliśmy, ale obyło się bez szpitala. W rodzinie i wśród znajomych było zaledwie kilka przypadków, w tym dwie hospitalizacje. Jednak gdy zakończyły się wszelkie lockdowny i maseczki, dość szybko wróciliśmy do starych nawyków.
Córka w tym roku poszła do przedszkola i nieustannie na coś choruje. Tym razem Ala miała katar, kaszel i ból gardła. Potem pojawiły się gorączka i problemy z brzuszkiem. Byłam przekonana, że to zwykłe przeziębienie. Jednak tym razem dużo gorzej przechodziła infekcje. Pediatra zaleciła wykonanie testu. Na hasło COVID normalnie mnie zmroziło.
Nadal się go boję
Niby wiedziałam, że COVID-19 z nami został i będzie sezonowo atakował. Miałam świadomość, że zachorowań jest mniej i są lżejsze. Do tej pory jednak nie myślałam o tym, że ten wirus może złapać także moje dziecko.
Poczułam, jak dostaję ataku paniki, bo momentalnie przypominało mi się, w jakim stanie byłam ja i mój mąż. Duże trudności z oddychaniem, potworny ból mięśni i niewiarygodne zmęczenie... Absolutnie nie chciałabym, by moje dziecko tak cierpiało. Nie miałam świadomości, jak nadal boję się tego wirusa.
Lekarka, widząc panikę na mojej twarzy, szybko wyjaśniła, że obecne warianty są zdecydowanie lżejsze i żeby nie martwić się na zapas, choć choroby nie wolno bagatelizować. Powiedziała, że obecnie widać wzrost zachorowań, niestety wiele osób nie wie, że choruje lub świadomie się nie izoluje podczas choroby.
Uważajcie więc na siebie i swoich bliskich, bo w tym sezonie choruje sporo malutkich dzieci".