Pamiętacie, że przez całą pandemię towarzyszył nam mem: "Klucze, portfel, telefon, kurcze, jeszcze maseczka". Dzisiaj mogliście wyjść bez myśli o tym, że jakikolwiek materiał zakrywający usta jest wam potrzebny. I to był najdziwniejszy dzień od 2020 roku.
Reklama.
Reklama.
Od jakiegoś czasu można było spotkać już osoby bez maseczek na twarzy w sklepie lub komunikacji miejskiej. Jednak dopiero od dzisiaj, tj. 28 marca, oficjalnie można przebywać w przestrzeni zamkniętej bez zasłoniętej twarzy.
Nosić maseczkę trzeba w placówkach zdrowotnych, ale poza tym hulaj dusza. I jak się z tym czujecie?
W głębi serca wszyscy chcieliśmy, żeby wreszcie pandemia się skończyła. Byśmy przestali podskórnie czuć niepokój na dźwięk czyjegoś kichnięcia. Chcieliśmy przestać pocić się w maseczce, jadąc autobusem. Wchodzić do sklepu i zdejmować zaparowane okulary.
W praktyce, gdy ten dzień przeszedł, boimy się jeszcze bardziej. Wchodząc dzisiaj do piekarni, miałam na twarzy maseczkę. Ekspedientka powiedziała mi, że dzisiaj "dzień wolności". Rzeczywiście wydawało się, że tylko ja o tym zapomniałam. Reszta klientów cieszyła się pełnym oddechem.
Maseczki dają złudne poczucie bezpieczeństwa
Po zdjęciu maseczki wcale nie czułam się bezpieczniej i swobodniej. Raczej skuliłam się w sobie i zaczęłam martwić, że teraz wokół mnie zaczynają fruwać wszystkie patogeny, które pozostali klienci sklepu przynieśli ze sobą z domów.
Jednak to wszystko teoria. Już w marcu 2020 roku wirusolodzy pisali materiały, że maseczki dają jedynie złudne poczucie bezpieczeństwa. Rekomendowali maski ochronne z zintegrowanym z filtrem typu FFP2 i FFP3, używane do ochrony przed drobnymi pyłami. Według nich tylko one mogły służyć do ochrony przez zakażeniem drogą kropelkową. I tylko pod warunkiem, że były dobrze dopasowane.
Na nic pomysły na szycie masek ze starych majtek, składania filtrów z kawy i ozdabianie twarzy koronką. Wirus i tak znalazł drogę, by nas zakazić.
W czasie trwania pandemii koronawirusa przechodziliśmy fazy zakochania się i nienawiści do maseczek. Uczucia zmieniały się wraz z porami roku. Latem kochaliśmy je mniej, w zimę były naszą tarczą chroniącą przez zakatarzonym światem.
Specjaliści od dawna ostrzegali, że pandemia wywoła w naszych głowach stałe zmiany, z którymi będziemy musieli się uporać, lub do których będziemy musieli się przyzwyczaić.
"To wszystko spisek"
Czy potrzeba zakładania maseczki w okresach wzmożonej zachorowalności na choroby układu oddechowego, zostanie z nami na zawsze?
Fajnie by było, ale Polacy nie gęsi. Nie dadzą sobie ust związać i wrzucić się do rosołu. Czekam na pierwsze głosy, które pojawią się po tym, jak stopniowo spadnie liczba zakażonych (co zawsze dzieje się latem), że maseczki to było mydlenie oczu. Żaden wirus nie istniał, to była zwykła grypa, a na jesieni zawsze dzieci częściej chorują.
Jestem całkiem z tym pogodzona. Bardziej przeszkadza mi fakt, że nie potrafię (na razie) odnaleźć się w codzienności bez maseczek. Nagle otoczyło mnie tak wiele twarzy. Nawet będąc naturalnie osobą ekspresywną, w natłoku nosów i ust obudził się we mnie introwertyk.
Tak jak inni będę musiała nauczyć się ufać innym ludziom. Przed pandemią nie podejrzewałam, że każde dotknięcie produktu w sklepie może nawet teoretycznie skończyć się 10-dniową kwarantanną. A na pewno nie myślałam o tym, że ktoś z premedytacją może chory wychodzić z domu, bo nie wierzy w wirusy i bakterie, tylko w wielki spisek, więc zakaża bez mrugnięcia okiem.
Co z dziećmi?
Ta swoboda została we mnie i w was zaburzona. Nie mam co do tego wątpliwości. Dwa lata pandemii to nie tylko wielkie "kuku" dla dorosłych. Jednymi z najbardziej pokrzywdzonych były dzieci szkolne. Ich proces socjalizacyjny został nagle zatrzymany. Niedawny powrót nauki stacjonarnej pozwala na ponowne jego uruchomienie. Nastolatki czeka długa praca nad ponownym wkroczeniem na ścieżkę prawidłowego rozwoju.
Ich relacje z rodzicami (poprzez siedzenie w domu), nauczycielami (lekcje zdalne) oraz rówieśnikami (komunikacja poprzez internet) zostały zaburzone na tylu poziomach, że trudno, aby pojedyncze rozporządzenie o zdjęciu maseczek, rozwiązało wszystkie problemy.
Czuję się trochę oszukana "końcem pandemii". Wbrew pozorom przez te kilka lat zdążyłam wypracować nową normalność. A teraz muszę wyjść z mojej strefy komfortu, której centralnym punktem była maseczka.
Jak szybko na nowo pokocham ukrywanie się za makijażem, zamiast za fragmentem materiału? Jak to ze wszystkimi zmianami bywa, szybciej, niż mogę się tego spodziewać.