Co ostatnio rozpala do czerwoności wielu rodziców? Kartki wywieszone na tablicach ogłoszeń w przedszkolach i szkołach. „Uprzejmie prosimy o sprawdzenie czystości głów dzieci. W szkole panuje wszawica”.
Wszy nie są problemem tylko patologii
W XXI wieku takie doniesienia nieomal szokują. Jak to, dzieci mają wszy? Jak to możliwe? Możliwe i niestety ostatnio informacje na ten temat pojawiają się w większości szkół bez względu na miejsce zamieszkania. Co najbardziej wkurza? Niefrasobliwość rodziców i brak współpracy z władzami szkoły. Bo choć prośba o profilaktyczne zastosowanie preparatów przeciwko wszom dotyczy wszystkich dzieci, gdyż nie sposób być pewnym, kto je ma, a kto nie, to wielu rodziców ma to w głębokim poważaniu. Powody: mojego dziecka to nie dotyczy, my jesteśmy normalną rodziną, a nie jakąś patologią, albo: mamy ważniejsze wydatki na głowie, a preparaty kosztują. Niestety ten brak zrozumienia i niewypełnianie poleceń dyrekcji placówki sprawia, że problem nigdy się nie kończy.
„To tylko kilka gnid”
Magda, 31-letnia nie może powstrzymać gniewu. Dobrze wie, które dzieci w klasie mają wszy, takie tajemnice prędzej czy później wychodzą na jaw. Niestety rodzice tych dzieci nie zauważają problemu. Bagatelizują prośby nauczyciela, który zaleca zastosowanie specjalnej kuracji. Niestety jest to pracochłonne zajęcie, zwłaszcza u dziewczynek, które mają długie włosy. Leczenie trwa kilkanaście dni, stosowanie płynów, a potem wyczesywanie gnid i ponawianie kuracji to test na cierpliwość.
Niestety to, co gubi ludzi to myślenie, że wszawica to problem ludzi biednych, zaniedbanych, czyli patologii. Wesz lubi tak samo czyste głowy, jak i brudne. Nie ma także znaczenia, czy mieszkamy w mieście, czy na wsi, ani czy dzieci uczęszczają do szkół prywatnych, czy państwowych. Tam, gdzie są skupiska ludzi, tam największa groźba zarażenia. Wesz nie skacze co prawda jak pchła, ale też bez problemu przemieszcza się z głowy na głowę. Czasem wystarczy używanie tych samych przedmiotów, takich jak spinka, szczotka, gumka do włosów, czy czapka. Korzystanie z kostiumów w szkołach, peruk, ozdobnych czapeczek z pewnością może być źródłem przenoszenia pasożytów.
Wszawica to już tylko problem rodziców
Wszawica w szkole nie zawsze jest oda razu zauważana, bo od 2007 r. Ministerstwo Zdrowia wykreśliło ją z listy chorób zakaźnych. To sprawiło, że walka z chorobą stała się trudniejsza. Higienistki nie sprawdzają dzieciom włosów, bo muszą mieć na to zgodę rodziców, a nie każdy się na to zgadza. Zresztą rozporządzenie Resortu Zdrowia z 2003 r. zniosło obowiązek kontroli higieny uczniów, bo wszelkie informacje dotyczące stanu zdrowia są informacjami objętymi tajemnicą medyczną i szczególną ochroną”. Przepisy mówią jednoznacznie, że: „utrzymywanie w szkołach przeglądów czystości ciała i odzieży należy uznać za gwałcenie praw dziecka”. Dyrekcja szkoły, gdy dostrzeże problem, ma obowiązek poinformować rodziców i ewentualnie pielęgniarkę środowiskową, ale już nie musi zgłaszać problemu służbom sanitarnym. Nikt więc nie ma możliwości zatrzymania dziecka zarażonego wszawicą w domu, w celu odbycia kwarantanny.
Szkoły dziś radzą sobie, prosząc rodziców o wyrażenie zgody na prowadzenie takich badań przez szkolne pielęgniarki, choć i tu pojawiają się sprzeciwy.
Może proboszcz przekona rodziców?
Ponieważ wszawica jest nadal tematem wstydliwym i nie wszyscy rodzice podpisują zgodę na badanie dziecka pod tym kątem, uznając, że jest to poniżające, problem narasta. Dlatego też w mniejszych miejscowościach, jak np. w województwie lubelskim, dyrektorzy zwracają się nawet do proboszczy, których zadaniem jest namawianie rodziców, by dla dobra ogółu podpisali zgody. To w dużej mierze od rodziców zależy, jak szybko wszawica zostanie opanowana w szkole. Niestety temat jest nadal bardzo wstydliwy i wielu rodziców woli milczeć narażając pozostałe dzieci na zarażenie, niż poinformować szkołę, że u danego dziecka zostały wykryte pasożyty.
Gdy odprowadzając dziecko, usłyszałam, jak jakaś matka tłumaczyła nauczycielce, że jej córka ma tylko kilka gnid, ale ona już umyła jej wczoraj włosy, więc mamy się nie martwić, krew mnie zalała. Już wiem, że za chwilę cała klasa zostanie ponownie poproszona o profilaktyczne działanie. Dla chłopców to nie jest aż taki problem, na krótkich włosach łatwo coś zauważyć i wyplenić, ale dla rodziców dziewczynek to katastrofa. Jestem już bliska załamania i gdyby nie łzy córki, już dawno bym obcięła jej włosy. Gdyby wszyscy rodzice od razu wykonali właściwie zadanie, to problem by szybko zniknął, ale wiem, że część rodziców nawet nie pomyśli przez sekundę, by pójść do apteki. Kilka gnid? Przecież w każdej chwili może wylęgnąć się wesz i skąd wiem, czy moje dziecko nie wróci z nią do domu? Tacy rodzice wywołują we mnie wściekłość.
Aleksandra, mama 8–letniej Weroniki
Jak zaczęłam przeglądać głowę, ogarnęło mnie przerażenie. Siedziałyśmy w łazience godzinę, wyczesując dosłownie włos po włosie, a córka ma długie włosy. To był piątek wieczór. Wpadłam w taką obsesję, że przez weekend sprawdzałam jej głowę dosłownie co godzinę, dwie i za każdym razem coś znajdywałam, W którymś momencie pojawiła się myśl, że może obciąć jej włosy. Preparat, owszem, bardzo pomocny, ale nie zlikwiduje wszystkich gnid. Wyczesywanie trwało kilka dni. W tym czasie dom wywrócony do góry nogami, generalne porządki, etc.
Okazało się, że cała klasa miała. Na początku rodzice chyba wstydzili się o tym rozmawiać, ale jak się okazało, że inne dzieci też mają, to już była otwarta dyskusja na forum klasowym. Nigdy więcej. Jak słyszę, że w szkole znowu pojawiły się wszy, a pojawiają co roku, dostaję gorączki. Natychmiast każę związać włosy. Podobno zapobiegawczo pomaga olejek herbaciany, który rzekomo je odstrasza. Nie wiem, czy pomaga, ale na wszelki wypadek też mam w domu ;)Teoria była taka, że dzieciaki siedzą na przerwach z telefonami, głowa przy głowie, bo razem coś oglądają na jednym.
Beata, 34 lata
Mój syn miał sprawdzaną głowę pod kątem wszawicy przez wychowawczynię. Bez użycia rękawiczek i nie myjąc dłoni po każdym uczniu, sprawdziła kolejno 20 głów. Potem okazało się, że u dwójki wykryto wszawicę, więc ja się pytam, jaki ma sens badanie takimi sposobami, skoro to dzięki nauczycielce, choroba mogła przenieść się na głowy wszystkich uczniów?