Niepisane prawo mówi, że im mniej środków przeciwgorączkowych w domowej apteczce, tym większą temperaturę będzie miało dziecko. Podobnie jest zresztą z plastrami – gdy ich zabraknie, młody człowiek na pewno będzie prowadził eksperymenty z nożem kuchennym. W MamaDu prezentujemy medykamenty, które zapobiegliwy rodzic powinien mieć w domu. Chyba, że lubi nocne wycieczki do apteki.
Środki przeciwgorączkowe, czyli paracetamol i ibuprofen. Najpopularniejszy jest w syropie. Są różne smaki i wcale to nie jest takie niedobre jak mówią dzieci. Warto mieć w domu obydwa środki, bo nieraz lepiej działa jeden, a nieraz drugi (a niekiedy lekarze mówią, żeby je stosować zamiennie).
Termometr. Nie ma sensu mieć środków przeciwgorączkowych, jeśli nie wiemy, jaka jest temperatura. Termometry znane z naszego dzieciństwa, czyli rtęciowe od kilku lat są wycofywane. I słusznie, bo były niebezpieczne – rtęć to trucizna, a szklane termometry mogły się rozbić. Poza tym zmierzenie temperatury “rtęciowcem” trwało długo. Zastępują je termometry elektroniczne, które dokładny wynik pokazują w kilka sekund.
Warto się zastanowić nad zakupem termometru zbliżeniowego, czyli takiego, który mierzy temperaturę bez konieczności dotykania dziecka. Wystarczy zbliżyć go do czoła i nacisnąć przycisk. Przydatne zwłaszcza w nocy, gdy dziecko śpi. Wkładanie wtedy pod pachę lub do ucha termometru nie wzbudza dziecięcego entuzjazmu i trudno się dziwić.
Są jeszcze termometry w smoczkach i inne zmyślne gadżety – przedział cenowy bardzo szeroki.
Plastry. Z opatrunkiem i bez. Mniejsze i duże. W każdej aptece i większości supermarketów wybór jest ogromny. Oczywiście obowiązkowo z nadrukiem jakiś superbohaterów lub księżniczek. Niektóre są tak fajne, że dzieci chcą je na sobie naklejać nawet jak nic im się nie stało. W niektórych przypadkach nieodzowny może okazać się też bandaż i lepiej, aby go nie zabrakło w apteczce.
Woda utleniona – w płynie lub żelu. Do dezynfekcji skaleczeń. Ta w żelu ma tę przewagę, że nie spływa z miejsca gdzie ją zastosowano. Do tego wyjałowione gaziki i bandaż, które przydadzą się do zrobienia opatrunki.
Istnieją też godni nowocześni następcy "wody utlenionej" - w każdej aptece znajdziecie całą armię antyseptyków w formie sprayu, nasączonych gazików lub chusteczek, patyczków i wiele, wiele innych.
Do przemywania oczu i zranionych powiek przyda się sól fizjologiczna. Można ją też używać do oczyszczania skaleczeń, inhalacji lub czyszczenia nosa.
Sprej do nosa, np. z wodą morską. Katar dziecka męczy całą rodzinę. Spray nie spowoduje, że nos się na zawsze odetka, ale życie stanie się dzięki niemu odrobinę znośniejsze. Niektórzy rodzice dla zakatarzonych dzieci polecają także różne olejki i plastry eteryczne. Nieraz to działa, nieraz słabiej – spróbować warto.
Środki probiotyczne. Muszą być, bo gdy dziecko ma biegunkę to “dobre bakterie” trzeba mu bezwzględnie podać. Choć od razu warto powiedzieć, że smaczne to raczej nie będzie. W drugą stronę – czyli dziecko ma wzdęcia i kolki – przyda się espumisan. Po dziecięcych wymiotach warto zadbać o uzupełnienie elektrolitów – odpowiednie preparaty dostępne są we wszystkich aptekach.
Środki łagodzące ból i swędzenie po ukąszeniu owadów. Chyba najczęściej używany preparat od wiosny do jesieni.
Kremy i pianki na poparzenia. Nie tylko na te słoneczne. Skoro już mowa o poparzeniach, to i w domu i w samochodzie przyda się na wszelki wypadek choć po jednym opatrunku hydrożelowym. Wygląda to jak plaster z wody i znakomicie chłodzi poparzone miejsca i przyspiesza ich gojenie.
Okłady wielokrotnego użytku – na poparzenia, stłuczenia, skręcenia, ale również na wyziębienia. To po prostu żel, który trzymany w lodówce idealnie nadaje się do obłożenia poparzonego miejsca. Ale można go też podgrzać w kuchence mikrofalowej i przyłożyć do miejsca wyziębionego. Zaletą preparatu jest to, że długo trzyma temperaturę (zimno/ciepło).
Przyrząd do usuwania kleszczy. Takie lasso albo pompka. Przy okazji – pomysł, żeby smarować kleszcze masłem jest głupi.
Do tego wszystkiego dochodzi oczywiście cała (nieraz długa) lista rzeczy, które powinny być w apteczce JEŚLI. Jeśli dziecko choruje ma astmę, chorobę lokomocyjną, jest uczulone itp. Ale to już jest indywidualna wiedza każdego rodzica. Trzeba też pamiętać, że dziecku do 4 roku życia nie należy podawać tabletek, bo może się nimi zadławić.
Chciałoby się, aby świetnie wyposażona apteczka nigdy nie była potrzebna. Ale będzie. I lepiej mieć wtedy wszystko pod ręką, niż w nerwach i przejęciu jeździć do apteki. Nie zawsze jest na to czas.
PS. Jeśli macie sprawdzone "zestawy ratunkowe" dla rodziców lub absolutne (często nieoczywiste) hity, które pomogły wam przy domowych wypadkach z dziećmi – podzielcie się proszę swoim doświadczeniem w komentarzach.