Z karmieniem nikt mi nie pomógł... Przyszła położna i stwierdziła "radzi sobie pani" i poszła
List do redakcji
13 maja 2015, 00:26·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 13 maja 2015, 00:26 Jestem mamą prawie 2,5 letnich bliźniaków, ale dzień porodu oraz to, co działo się później pamiętam doskonale.
Same przyjęcie na Izbę Przyjęć było dość normalne, jak w każdym szpitalu. Nawet sala porodowa była komfortowa i opieka przez te 20 godzin leżenia też niczego sobie. Położna, która mną się zajmowała była wręcz cudowna. Czekałam na swoją kolej na cesarkę, ponieważ akcja porodowa nie postępowała, a wody już dawno odeszły.
Z racji tego,że chłopcy są jednojajowi i urodzili się miesiąc przed terminem, lekarze zadecydowali o cesarce. Cesarka jak cesarka. Przyjemnie nie było. W końcu to dość męczący zabieg. Pokazali mi chłopców, mogłam ich ucałować. Mąż stał przed wejściem na salę, więc jak ich zabrali, to poszedł, nadał chłopcom imiona i zrobił zdjęcie specjalnie dla mnie. Mnie w tym czasie zszywali.
Jak już leżałam na pooperacyjnej z jedną tylko babeczką to mąż mógł wejść na chwilkę dzięki położnej. Na tej zmianie położne były cudowne. Jak zasnęłam było ok. 21-ej...
Rano przyszła Pani Doktor, która tak nacisnęła mi na ranę, że myślałam, że tam dosłownie zemdleję z bólu, ale przeżyłam. Następnie przyszła położna z pretensjami, że mamy wstawać (ja i moja współlokatorka) i gdzie są nasi mężowie, że ona nam toreb nosić nie ma zamiaru.
Wstawałyśmy same, bez niczyjej pomocy. Dałyśmy radę. Łaskawie położna wrzuciła torby nasze na wózek do ich transportu i przywiozła nam do pokoju ,który znajdował się dość daleko od sali pooperacyjnej. Jak już dodreptałyśmy, ciągle poganiane mogłyśmy chwilę odsapnąć.
Pokój dwuosobowy. Moja współlokatorka zaraz dostała swoją córeczkę, ja dreptałam kilka razy dziennie do chłopców, bo leżeli w otwartym inkubatorze. Stałam przy ich "łóżeczku". Nikt nie zaproponował, bym ich wzięła na ręce, przytuliła... A mi wręcz głupio było spytać, czy mogę własne dzieci potrzymać.
Gdy moja współlokatorka po 2 dniach wyszła, spędziłam całą noc sama w pokoju. Nikt nawet do mnie nie zajrzał czy żyję. Rano wstałam , bo położna od chłopców kazała mi rano ściągnąć pokarm dla nich i przynieść. Przyszłam... z pokarmem... a oni już byli nakarmieni butlą...
Wyć mi się chciało, bo tak bardzo chciałam ich karmić piersią. Jeszcze położna (inna niż ta od pokarmu) kazała mi wyjść, bo jest wcześnie, że im przeszkadzam.
Jak już chłopców dostałam do pokoiku, moja radość była ogromna. Tuliłam ich i cieszyłam się, że są. Po trzech dniach mogłam ich przytulić.
Z karmieniem nikt mi nie pomógł... Przyszła położna i stwierdziła,że "radzi sobie pani" i poszła.... Niby byłam w jednym szpitalu, ale mam wrażenie, że to były dwa zupełnie różne światy....
O ile porodówka była rajem, tyle później musiałam sobie radzić sama... Nawet nie macie (albo niestety macie) pojęcia, jaka ja byłam samotna. Sama rodząc chłopców, sama bez nich i sama nawet już z nimi. Gdybym wiedziała,że tak będzie wynajęłabym pokój w tym szpitalu, by mąż czy moja mama mogli mi wtedy pomóc .
Pozdrawiam
Mama Bliźniaków w Wielkim Mieście
Drogie mamy — piszcie do nas na adres: kontakt@mamadu.pl, opowiedzcie nam swoje historie, czy miałyście dość szczęścia? Czekamy na Wasze listy!
Akcja społeczna "Karmimy dzieci piersią? Naturalnie!", to przedsięwzięcie stworzone specjalnie, aby przyszłe i obecne mamy znalazły wsparcie i wiedzę. Niech karmienie piersią będzie dla nich oczywistym wyborem, a ich historie niech zawsze kończą się happy endem.
"Mleko mamy rządzi!"
Wypełnij ankietę dla mam TUTAJ..