Mama przedszkolaka: "Zobaczyłam menu i odpaliłam tłumacza. Gdzie się podziała buła z serem?"

Klaudia Kierzkowska
20 lutego 2025, 10:16 • 1 minuta czytania
Spójrzmy prawdzie w oczy, większość maluchów jest mistrzami wybrzydzania. Podczas jedzenia grymaszą, rozkładają danie na czynniki pierwsze, a warzywa odsuwają w najdalszy kąt talerza (załóżmy, że talerz ma kąty). Panie kucharki dwoją się i troją, ale nawet najlepsze triki nie sprawią, że pięciolatek nagle pokocha komosę ryżową. Hmm, co mam na myśli? Przeczytajcie list naszej czytelniczki.
Przedszkolne menu potrafi zaskoczyć niejednego rodzica. fot. aardvarkstudios/123rf
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Codziennie rano, kiedy prowadzę syna do przedszkola, na tablicy informacyjnej sprawdzam menu na dany dzień. Jest różnorodne, wydaje się smakowite, a przy tym ułożone pod dzieci. Jakiś mielony, pomidorowa, pierogi czy rosół. Syn wcina, nie narzeka i to mi wystarczy. Tak naprawdę nigdy nie interesowałam się tym, co serwują w innych placówkach. Do czasu otrzymania poniższego listu. Teraz zżera mnie ciekawość!


Koniec świata na talerzu (dosłownie i w przenośni)

"Jestem mamą czteroletniego Antka i na początku tygodnia dostaję od przedszkola jadłospis na najbliższe dni. Otwieram plik i… przeżywam szok. Butter chicken, hummus, tajskie curry, komosa ryżowa z warzywami… Czy ja się przypadkiem nie pomyliłam i nie zapisałam syna do jakiejś kulinarnej szkoły dla koneserów smaków świata? Raz to nawet tłumacza musiałam odpalić, bo nie rozumiałam cudacznego słówka po angielsku.

Nie zrozumcie mnie źle – nie mam nic przeciwko różnorodnej diecie i zdrowym nawykom. Super, że dzieci mają okazję poznawać nowe smaki. Ale czy czterolatek naprawdę potrzebuje egzotycznych dań z drugiego końca świata? Ja sama nie wiem, czy lubię curry, a tu moje dziecko dostaje je do obiadu i ja niby mam się cieszyć, że rozwija swoje kulinarne doznania?

Kiedyś było prościej. Bułka, serek, zupa pomidorowa, schabowy z ziemniakami. Nikt nie marudził, bo wszyscy wiedzieli, czego się spodziewać. Teraz dzieci siadają do lunchu, patrzą na te wszystkie miseczki z 'odkryciami kulinarnymi' i… no cóż, kończy się na suchym chlebie albo ewentualnie samych ziemniakach z obiadu. Bo nie oszukujmy się – dla większości przedszkolaków nowe smaki oznaczają dziwne i podejrzane jedzenie.

Nie twierdzę, że mamy wrócić do ery kanapek z mielonką, ale może warto znaleźć jakiś złoty środek? Coś, co faktycznie dzieci zjedzą, a nie coś, co pięknie wygląda w jadłospisie, ale w rzeczywistości ląduje w koszu. Może warto zapytać rodziców i dzieci, co im smakuje? Bo zdrowa dieta to jedno, ale na końcu dnia chodzi przecież o to, żeby dzieci faktycznie jadły, a nie tylko oglądały swoje jedzenie z podejrzliwością".

Czytaj także: https://mamadu.pl/190709,poprosilam-o-cos-z-menu-dzieciecego-skandaliczna-zasada-w-restauracjach