Ten PRL-owski zwyczaj świąteczny to nic miłego. Tak przekraczamy granice dzieci

Martyna Pstrąg-Jaworska
19 grudnia 2024, 13:34 • 1 minuta czytania
Klasowe wigilie to okazja, podczas której uczniowie mogą porozmawiać i pobyć ze sobą w trochę innej sytuacji niż lekcje i przerwy w zwykłym dniu szkolnym. Niestety czasami na takich spotkaniach nauczyciele narzucają dzieciom i młodzieży, jak mają one wyglądać. Przeczytajcie wiadomość od naszej czytelniczki.
Świąteczny zwyczaj na klasowej wigilii był nietrafiony. fot. madhourse/123rf.com
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Szkolna wigilia, by zacieśnić więzi

"Moja córka jest uczennicą 1 klasy szkoły podstawowej i kilka dni temu w jej szkole był dzień przeznaczony na wigilie klasowe. W spotkaniu brały udział dzieci z wychowawczynią (oraz nauczycielką wspomagającą jednego z uczniów), ale rodzice postarali się o przygotowanie wszystkiego. Chcieliśmy, aby dzieci miały okazję dłużej porozmawiać ze sobą i w ogóle pobyć razem, bo wiadomo, że na lekcjach i krótkich przerwach nie da się aż tak zadbać o relacje" – zaczyna swoją wiadomość mama 7-latki.


"Dzieciaki w większości poznały się we wrześniu i jeszcze nie zdążyły zbudować silnych więzi, dlatego chcieliśmy, by tego dnia miały taką możliwość. Rodzice zorganizowali się więc na WhatsAppie i przygotowaliśmy dla klasy domowe pierogi, barszcz w kubeczkach, który podgrzały nam przemiłe panie kucharki, a do tego pierniki, mandarynki i trochę innych przekąsek. Dzieci miały z paniami śpiewać kolędy i świąteczne piosenki, a na koniec były zaplanowane szkolne jasełka dla wszystkich uczniów i nauczycieli.

Tyle w teorii, bo w praktyce okazało się, że wcale nie było tak kolorowo. To znaczy może i by było, ale wychowawczyni klasy okazała się prawdziwą tradycjonalistką i uznała, że jeśli są potrawy wigilijne i kolędy, to dzieci też powinny podzielić się opłatkiem. Pedagożka podeszła do każdego ucznia, wręczając mu opłatek i składając życzenia. Jej słowa były dla każdego dziecka indywidualne, co było niezwykle poruszające, gdy córka później mi o tym opowiedziała".

Przekroczenie granic uczniów

Nasza czytelniczka przyznała, że z zaskoczeniem odkryła, że składanie życzeń z prawie obcymi dziećmi jest dla jej córki dużym wyjściem ze strefy komfortu: "Moja Julka jednak była nieco speszona tą sytuacją, więc spytałam, czy nie ucieszyła się, że Pani miała dla niej osobiste życzenia. Córka opowiedziała, że to było miłe, ale później było bardziej stresująco. Nauczycielka poprosiła, żeby wszyscy uczniowie złożyli też życzenia sobie wzajemnie.

Dzieciaki miały postawioną wysoko poprzeczkę po tym, jak każde usłyszało miłe słowo od wychowawczyni, a dodatkowo słabo jeszcze się znają i podejrzewam, że takim 7-latkom wcale nie jest łatwo wymyślić jakieś życzenia dla kolegów. Dzieciaki mówiły sobie pod nosem 'Wesołych świąt' i 'Wszystkiego najlepszego', ale córka przyznała, że było to wyjątkowo stresujące dla niej.

Nie rozumiem, po co zmuszać dzieci do zachowania takiej tradycji, kiedy się wie, że podopieczni nie są jeszcze ze sobą blisko. To przekraczanie ich granic i zmuszanie do zachowań, których chcemy im zaoszczędzić nawet przy rodzinie. W domu pozwalam córce nie całować dalszych cioć i dziadków, a w szkole zmusza się ją do łamania opłatkiem. To skandal, że nauczyciel nie rozumie, że klasa dopiero się poznaje i to może być dla uczniów trudnością" – komentuje oburzona mama uczennicy.

Czytaj także: https://mamadu.pl/161872,czy-zmuszac-dziecko-do-calowania-rodziny-w-swieta-absolutnie-nie