"Ten świąteczny zwyczaj psuje nam Wigilię". Ty też patrzysz w wannę jak sroka w kość?
Świątecznych tradycji nie brakuje, ale dziś nie będziemy wymieniać ich wszystkich, a skoncentrujemy się na 12 potrawach, a dokładniej jednej z nich. Tej chyba najbardziej kontrowersyjnej. Zapraszam do skosztowania karpia, z niezwykle chrupiącą i przypieczoną skórką. Zjesz czy podziękujesz?
Dajcie mi tu rybkę
Na kolacji wigilijnej karp może pojawić się pod kilkoma postaciami: smażony w panierce na głębokim tłuszczu, pieczony w piekarniku, ten w galarecie. Kiedyś myślałam, że karp na świątecznym stole gości od zarania dziejów, dopiero dziadek uświadomił mi, że pojawił się na nim dopiero jakoś w okresie PRL-u.
Dwa dni przed Wigilią głowa domu wyrusza na pobliski targ i wybiera rybę, której dobrze z oczu patrzy. No przepraszam, ale taka jest prawda. Potem siup do wanny albo jakiejś dużej miski, no i mamy w domu atrakcję dla dzieci. Chyba trochę poniosła mnie wyobraźnia, ale do napisania takiego, a nie innego wstępu skłoniła mnie rozmowa z panią Moniką, sprzedawczynią w pobliskim sklepie.
Nie mogę na to patrzeć
– A pani je karpia na kolacji wigilijnej? – zapytała mnie wspomniana pani Monika. Nie zdążyłam odpowiedzieć, a ta kontynuowała.
– Na samą myśl o świętach dostaję dreszczy. Wszystko przez mojego starego, znaczy męża i jego rodzinę. To miłośnicy karpia, którzy bez tej biednej rybki sobie świąt nie wyobrażają. Dla mnie to przerażające. I nie chodzi nawet o sam smak, za którym nie przepadam, ale o ten cały rytuał.
Gdyby poszedł do sklepu i kupił dzwonki sprzedawane na tej plastikowej tacce, jakoś bym to przeżyła. Ale nie, on jedzie na targ, albo do jakiegoś gospodarza co ma stawy rybne i przez pół dnia wybiera tę rybę. Potem w tym nieszczęsnym wiadrze z wodą przywozi ją do domu i wrzuca do wanny.
Dobrze, że mamy dwie łazienki, no bo jak byśmy się kąpali? A potem patrzy na to biedne zwierzę i woła dzieci, jakby to jakaś atrakcja była. O tym, co dalej się dzieje, mówić nie muszę, no bo głupie nie jesteśmy. Dobrze, że dzieci są małe i jeszcze jakoś nie łączą jednego z drugim. Mąż mówi, że karp popłynął dalej, a one w to święcie wierzą. Ciekawe jak długo? – mówi, a ja słucham, choć najchętniej zatkałabym uszy.
– I wie pani, ja bardzo lubię świąteczną atmosferę, ale ten biedny karp nigdy nie daje mi spokoju. Mąż powtarza, że to zwyczaj, tradycja i trzeba kultywować. No i co ja mam zrobić? A jak wspominam mu o tych gotowych filetach, to kręci nosem i mówi, że ryby śmierdzącej mułem jadł nie będzie. O taki to mości hrabia – kończy.
Gdyby na moim wigilijnym stole nie było karpia, na pewno nie czułabym się poszkodowana. Prawdą jednak jest, że zawsze na nim gości. Na szczęście moje i wszystkich domowników, nie pływa w naszej wannie czy w wiadrze, bo zawsze kupujemy gotowe filety sprzedawane na wspomnianych tackach. O taka to historia.