Przez rodziców nauczycielom odechciewa się pracy. A potem pojawiają się pretensje

Klaudia Kierzkowska
19 listopada 2024, 15:10 • 1 minuta czytania
Nie tak dawno nauczyciel był autorytetem zarówno dla dzieci, jak i rodziców. To, co powiedział, było niemalże święte. Tak miało być i koniec kropka. Czasy się zmieniły, a wraz z nimi poglądy i podejście do pewnych kwestii. "Wychowawczyni wysłała wiadomości, prosiła, apelowała, a rodzice i tak zbagatelizowali sprawę. Mamy tego efekt" – czytamy w nadesłanym przez czytelniczkę liście.
Uczniowie nie chodzą na lekcje, bo rodzice zbagatelizowali prośbę nauczycielki. fot. Pawel Wodzynski/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Za moich czasów do nauczyciela miało się duży szacunek. I choć nie twierdzę, że teraz jest inaczej, to jedno jest pewne: jego słowa, apele i prośby nie zawsze i nie przez wszystkich traktowane są na poważnie. Zdarza się, że wychowawca na coś zwraca szczególną uwagę, a rodzice i tak robią swoje. A potem mamy tego skutki (często opłakane).


A rodzic ma to w nosie

"Na pierwszym zebraniu, tym, które miało miejsce jeszcze we wrześniu, wychowawczyni prosiła, aby rodzice nie posyłali do szkoły dzieci chorych. Podkreślała, jak ważne jest to dla zdrowia całej klasy, zwłaszcza w sezonie przeziębień. Zapewniła, że będzie wysyłała w wiadomości elektronicznej informację o materiale, który uczeń powinien przerobić w domu, by nie miał zaległości.

Wspomniała też o swojej odporności, która przy takiej gromadce uczniów wystawiona jest na próbę. Niestety, wielu rodziców uznało prośby te za niewarte uwagi. Wpuściło jednym uchem, wypuściło drugim.

Efekt? Teraz pół klasy choruje. Mój syn również wrócił do domu z gorączką i kaszlem, a w ciągu kilku dni zaraził młodszą siostrę. Jestem nie tylko zdenerwowana, ale zmęczona i zestresowana. Muszę organizować opiekę nad dziećmi, tylko kilka dni miałam zwolnienie lekarskie. Córka nie śpi po nocach, marudzi, co staje się coraz bardziej irytujące. Już którąś noc z rzędu czuwałam przy niej. Chodzę na rzęsach i ledwo żyję.

A wszystko dlatego, że ktoś zdecydował, że 'lekki katar' czy 'tylko kaszelek' to nie są wystarczające powody, by dziecko zostało w domu.

Nie rozumiem tego braku odpowiedzialności. Czy rodzice naprawdę nie zdają sobie sprawy z tego, że ich lekkomyślne podejście odbija się na wszystkich?

Jeszcze kilka dni temu wychowawczyni wysłała wiadomość, w której prosiła, by przeziębione i chore dzieci zostały w domu. Jak widać bezskutecznie.

Zastanawia mnie, dlaczego nauczycielka, która prosił rodziców o odpowiedzialność, został zupełnie zignorowana? Dlaczego nikt nie potraktował jej apelu na poważnie? To przecież nauczyciele spędzają z naszymi dziećmi połowę dnia, uczą, wspierają, wychowują. Powinniśmy służyć im pomocą, a nie ignorować prośby i podważać ich zdanie.

Dlaczego rodzice posyłają chore dzieci do szkoły? Bo tak łatwiej, wygodniej? Bo nie trzeba brać wolnego, zwolnienia lekarskiego czy szukać opiekunki? To nie tylko nieodpowiedzialne, ale też egoistyczne podejście.

Przecież zdrowie dzieci (naszych i pozostałych z klasy) powinno być dla nas priorytetem. Jeśli chcemy wychować nasze dzieci na ludzi pełnych empatii i odpowiedzialności, musimy sami dawać im dobry przykład. Jak widać, nie dla wszystkich to oczywiste".

Czytaj także: https://mamadu.pl/188147,pomysl-wychowawczyni-to-porazka-w-ten-sposob-niczego-ich-nie-nauczy