Pozwalam dziecku mówić do siebie po imieniu. Żółć leje się na mnie jak z wiadra
Codziennie staram się być wsparciem, podporą i przewodniczką. Matką, na której zawsze można polegać i której można powierzyć każdą tajemnicę. Choć czasami moje dzieci robią wszystko, by wyprowadzić mnie z równowagi, to dzielnie walczę, by nie dać za wygraną. Robię dobrą minę do złej gry i gryzę się w język, by nie powiedzieć czegoś, czego po chwili bym już żałowała.
Jesteśmy ważni
Oczekiwałam od macierzyństwa samych ochów i achów. Słodyczy, miękkości i najpiękniejszych kolorów. Dostałam wiele, nawet nie wiem, czym sobie na ten przepiękny uśmiech i iskierkę w oczach moich dzieci zasłużyłam. W pakiecie dostałam też trochę buntów, płaczu i pretensji. Wszystko przyjmuję z godnością, jak to mówią, biorę to "na klatę".
Chcę, by moje dzieci widziały we mnie matkę i przyjaciółkę. Nie tylko osobę, do której ma się szacunek i z której zdaniem się liczy, ale też osobę, z którą można zawsze i o wszystkim porozmawiać. Doceniam, gdy przychodzą do mnie z problemami i rozterkami. Gdy opowiadają o tym, co boli i co im się nie podoba. To wiele dla mnie znaczy.
Nie stawiam siebie na piedestale, a na równi z dziećmi. Każdy z nas jest tak samo ważny i ma tyle samo do powiedzenia. Głos każdego z nas się liczy w 100 procentach.
Nasza relacja
Czasami mój 5-letni syn mówi do mnie po imieniu. Starszemu też w tym wieku się zdarzało. Nie mam mu za złe, nie zwracam uwagi, nie proszę, by zwracał się "mamo". Dla mnie nie stanowi to problemu, a wręcz przeciwnie. To sygnał, który informuje: "Jesteś moją przyjaciółką", ja to tak czytam.
Na to, by mieć takie, a nie inne relacje ze swoimi dziećmi, długo pracowałam. I póki co, mogę z dumą w głosie i z podniesioną głową powiedzieć, że odrobiłam lekcje. Nie było lekko, ale było warto, to na pewno.
To moje dziecko
Moje dzieci są moje (i swojego taty). Nikt nie ma prawa wtrącać się w nasze życie i mówić, co i jak mamy robić. To nasze wybory, decyzje i poglądy. Tak przynajmniej myślałam.
Podczas ostatnich zakupów w spożywczaku starsza pani, która stała za mną w kolejce, wylała na mnie wiadro pomyj.
– Klaudia, nudzi mi się. Kiedy wyjdziemy z tego sklepu – powiedział do mnie mój 5-letni syn.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, a usłyszałam wypowiedziane na cały sklep: – Matko, pani to nawet dziecka wychować nie umie. Kto to słyszał, by maluch mówił do mamy po imieniu? Co za wstyd.
Odwróciłam wzrok, zobaczyłam starszą panią ze złością w oczach, która dodała: – Tak, do was mówię.
Nie wdawałam się w dyskusję, bo nie miałam ani chęci, ani ochoty. Nie skomentowałam, bo nie czułam potrzeby uzewnętrzniania się na cały sklep.
Dopiero potem zaczęłam się zastanawiać: dlaczego i jakim prawem ktoś zupełnie obcy krytykuje sposób, w jaki wychowuję swoje dziecko? Kto dał mu takie przyzwolenie? By nie nakręcać się bardziej, w tym momencie postawię kropkę.