Nauczycielka: "Postawcie się na moim miejscu. Zamykam oczu, gdy zaczyna się przerwa"

Klaudia Kierzkowska
12 listopada 2024, 15:23 • 1 minuta czytania
Z przerażeniem w oczach przyglądam się temu, co dzieje się w szkołach. I nie mam tu na myśli podstawy programowej czy zaangażowania nauczycieli, a wręcz przeciwnie. Koncentruję się na drugiej stronie, czyli na uczniach. Ich odwadze, która czasami nabiera zawrotnego tempa, braku szacunku do drugiego człowieka i lekkomyślności, która nie ma końca. Po przeczytaniu listu nadesłanego przez naszą czytelniczkę wiem, że miałam rację. A co gorsza, nie ze wszystkiego zdawałam sobie sprawę.
Nauczyciele rozkładają ręce i są bezradni. fot. Mateusz Grochocki/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Zdarza się, że zazdrościmy im pracy i dwumiesięcznych (płatnych) wakacji. Słusznie? W moim odczuciu niekoniecznie. Nauczyciele nie mają łatwego zadania. Bo oprócz przekazywania wiedzy coraz częściej muszą zmagać się z problematycznym zachowaniem uczniów, którzy nie dają sobie w kaszę dmuchać. Wychowawcy stąpają po cienkim lodzie, który w każdym momencie może się załamać. Ważne, by zachować czujność.


Co to za czasy?

"Jestem nauczycielką z wieloletnim stażem, oddaję tej pracy całe moje serce i bardzo zależy mi, by każdy z moich uczniów mógł rozwijać się w sprzyjających warunkach, w ciepłej atmosferze.

Niestety, coraz częściej spotykam się z sytuacjami, które skutecznie podważają sens tego, co robię i sprawiają, że czuję się bezsilna. Kto jest głównym winowajcą? Ani ja, ani uczniowie, a rodzice i ich roszczeniowe podejście.

Dożyłam czasów, w których mam związane ręce. Bo czego bym nie zrobiła czy nie powiedziała, to zostanie źle odebrane. Kiedy zaczyna się przerwa, zamykam oczy, albo odwracam się w drugą stronę, by nie patrzeć.

Gdy uczniowie otwierają śniadaniówki, a w nich same batony, ciastka i słodkie bułki to serce mi pęka. Kiedy biegną do automatu lub sklepiku i wydają niemałe pieniądze na te wszystkie zapychające i niezdrowe przekąski, czuję, że ktoś nie odrobił pewnej lekcji.

Chciałabym zwrócić uwagę, poprosić, by odżywiali się zdrowiej, by zamiast paczki słodkich ciastek czy cukierków kupili kanapkę, czy banana, no ale nie mogę. Kiedyś zasugerowałam jednemu z uczniów, że może lepiej, by jadł mniej słodyczy, to następnego dnia miałam niezapowiedzianą wizytę rodziców. Ile się nasłuchałam, to tylko ja wiem.

Kiedy próbuję zwrócić uwagę dziecku, które lekceważy zasady – nie słucha na lekcjach, przeszkadza innym – coraz częściej spotykam się z natychmiastową reakcją opiekunów, którzy przychodzą z pretensjami, twierdząc, że ograniczam uczniom swobodę i zabijam ich kreatywność.

Boli mnie, że nie mogę w żaden sposób wpłynąć na pewne zachowania, bo moje słowa natychmiast przekazywane są rodzicom, którzy wszystko odbierają jak atak. Nikt nie rozumie, że to nie jest mój kaprys, wymysł czy chęć dogryzienia. Ja to robię z troski, bo ja tych uczniów traktuję jak własne dzieci. Dbam nie tylko o ich edukację, ale i zdrowie i bezpieczeństwo.

Chciałabym zaapelować do rodziców: dajcie nam, nauczycielom, szansę na wykonywanie swojej pracy i zrozumcie, że wszelkie uwagi, które przekazujemy waszym dzieciom, wynikają z troski, a nie złej woli".

Czytaj także: https://mamadu.pl/188147,pomysl-wychowawczyni-to-porazka-w-ten-sposob-niczego-ich-nie-nauczy