"Na coś takiego nie ma mojej zgody. Pani ze świetlicy nie powinna tego robić"
Mam poczucie, że zagalopowaliśmy się za daleko. Od szkoły i kadry pedagogicznej wymagamy czasami rzeczy niemożliwych. Stawiamy tak wysoko poprzeczkę, że nawet dyrektorzy placówek nie są w stanie jej przeskoczyć. Zapominamy, że to polski system oświaty, a nie prywatna szkoła w najbogatszej dzielnicy Nowego Jorku, w której za naukę płaci się krocie, a nauczyciele są niemalże na każde zawołanie uczniów i rodziców (w przenośni oczywiście).
Zebrania: zażalenia i skargi
Na szkolnych zebraniach rodzice wylewają swoje żale. Zarzucają nauczycielom tysiące rzeczy, winią za wszystko, co możliwe. Oczekują od nich cudów, a sami nie dają w zamian nic. Bo kiedy zostanie poruszony temat trójki klasowej, składek semestralnych, czy pada pytanie, który rodzic mógłby się zaangażować i pomóc, zapada cisza.
O sytuacjach, które nie powinny mieć miejsca, mogłabym napisać książkę i byłaby to gruba pozycja. Niektórzy rodzice są bardzo roszczeniowi i wymagający, a kiedy coś nie przebiega po ich myśli, mówią o tym, nie przebierając w słowach. Nie zastanawiają się, cze kogoś zranią, komuś sprawią przykrość. A powinni!
Chce mi się płakać
Nauczycielka prosi o anonimowość.
"Pracuję w świetlicy. Sprawuję opiekę nad dziećmi, które przekroczą próg mojej sali. Jesteśmy we trzy, wymieniamy się pracą i obowiązkami. Szkoła mieści się w małej miejscowości, także nie mamy nie wiadomo jakiego obłożenia uczniów. Wiem jednak, że w szkole też są braki kadrowe. Dyrektorka robi co może, ale czasami trudno jest związać koniec z końcem.
Problemy uwidaczniają się w szczególności w sezonie jesienno-zimowym, kiedy to infekcje są niemalże na porządku dziennym. Ostatnio na zwolnienie poszła wychowawczyni klasy pierwszej, nie będzie jej przez pięć dni. Zostałam poproszona przez panią dyrektor o sprawowanie zastępstwa. Dostałam informację, co z dziećmi mam przerobić. Dla mnie to nie jest żadna nowość, bo już kilka razy stałam po tej stronie biurka.
Poniedziałek był pierwszym dniem zastępstwa, a we wtorek się zaczęło. Dzieci chyba opowiedziały rodzicom o nieobecności wychowawczyni i o tym, że to ja je teraz uczę. Po zakończonych lekcjach wychodzę z klasy, a tu już czeka na mnie jedna z mam.
'Czy pani jest osobą kompetentną, by uczyć moje dziecko? Pani to w ogóle jakieś studia skończyła? Bo śmiem wątpić' – zapytała, a mi zabrakło języka w buzi, aby jej odpowiedzieć. Nie spodziewałam się takich słów, bo nigdy nikt mi niekompetencji i głupoty nie zarzucił. Do domu wróciłam ze łzami w oczach, bo tak mnie to dotknęło.
W ramach wyjaśnienia, w statucie szkoły jest informacja o tym, że nauczyciel świetlicy może sprawować opiekę nad uczniami w zastępstwie za nieobecnego nauczyciela. Mam wiedzę, kompetencje i uczę dzieci zgodnie z prawem".
Czytaj także: https://mamadu.pl/176629,syn-przesiaduje-na-swietlicy-od-jego-nauczycielki-uslyszalam-przykre-slowa