Scena pierwsza: Powiadomienie wyrywa mnie z pierwszego snu, tego najdelikatniejszego. Sprawdzam komunikator, mama małej Zofii z przedszkola, z grupy córki, wysyła wiadomość o bałwankach z klocków. Udało jej się znaleźć tańsze o całą złotówkę, więc zamówi te. Po raz trzeci upewnia się w jakiej liczbie. Jest godzina 22:00.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wibracja w torebce podczas nagrań mojego podcastu. Słyszę, jak komunikator rozgrzewa się do czerwoności, przeszkadza mi. Odczytuję wiadomości po nagraniach. Rodzice na grupie przez ponad 15 minut ustalali, o której godzinie wręczyć paniom kwiaty i w jakim powinny być kolorze. Głęboki wdech. Jeszcze dłuższy wydech.
Nowe rozdanie
W szkole córki, nowej placówce, po pierwszym zebraniu, poprosiłam partnera, by przejął kontakty z rodzicami. Nie, nie dlatego, że ich nie polubiłam. Wręcz przeciwnie, wydają się naprawdę fajnymi ludźmi. Codziennie wymieniam z nimi grzeczności i uśmiechy na szkolnym korytarzu.
A jednak przysięgam, że jeszcze jedna wymiana zdań o wysokości składki na mikołajki i smakach ciastek na jakimś komunikatorze, a cisnęłabym telefonem o ścianę.
Słuchajcie, to nie jest tak, że uważam, że nie warto tego ustalać. Pewnie, że warto i wiem, że to dla dobra dzieciaków. A jednocześnie myślę, że istnieją ludzie, którzy się do tego świetnie nadają i po drugiej stronie są ludzie tacy jak ja: którzy tego nie cierpią.
Ilość kwestii w mojej głowie do ogarnięcia, które mam, jako matka i redaktorka, jako córka i żona, jest naprawdę wystarczająca. Nie umiem w tym pomieścić dyskusji o kolorze posypki na babeczkach, nie ma ona dla mnie absolutnie żadnego sensu.
Wasze zdanie ma dla mnie znaczenie. Napiszcie, jeżeli chcecie odnieść się do moich słów na adres: magdalena.wozniak@mamadu.pl
Najważniejsze kwestie przekazuje mi partner, resztę słyszę bezpośrednio z ust córki lub nauczycielek w szkole. I to jest dla mnie jedyne możliwe i najlepsze rozwiązanie.
Być może przyczynia się do tego również to, że kiedy kończę pracę, odkładam telefon, najdalej jak mogę. Nie jestem zwolenniczką nieustannego pochylania głowy nad ekranem, odrzucam telefon tym bardziej, im bardziej czuję, że coś mnie w nim pociąga. Im bardziej wołają mnie miniaturki zdjęć na Instagramie, tym to dla mnie bardziej wyraźny znak, że trzeba odpocząć.
I zanim ktoś z państwa zarzuci mi, że nie poświęcam się wystarczająco dla córki, to ja z uśmiechem odpowiem: odkładanie telefonu jak najdalej od siebie, jest najlepszym, co mogę dla niej zrobić. Ona wie, że nawet jeśli nie znam imion matek wszystkich dzieci z klasy, to żyję dla niej. I na końcu tylko to ma znaczenie.