Rodzice przekraczają granice. Za brak pracy domowej obwiniają nauczycielki ze świetlicy
Dla pracujących rodziców, którzy nie mogą liczyć na pomoc dziadków czy innych członków rodziny, świetlica jest wybawieniem. Kluczową rolę odgrywają też nauczycielki ze świetlicy i ich podejście do dzieci. Nauczycielki, których praca często nie jest doceniana. Nauczycielki, które od rodziców muszą nasłuchać się wiele złego.
Rodzicu, to chyba przesada?
"Jestem mamą drugoklasisty, pracuję na pełen etat, mąż także. Nie mamy możliwości odbierania syna od razu po lekcjach, dlatego te dwie, a czasami trzy godzinki dziennie musi poczekać na nas na świetlicy. Na początku miałam do siebie o to pretensje, zarzucałam sobie, że nie potrafię w pełni zaopiekować się dzieckiem. Musiało upłynąć kilka tygodni, bym to sobie w głowie poukładała.
Nie bez znaczenia było też podejście mojego syna, któremu nawet ta świetlica przypadła do gustu. Początkowo marudził, przebąkiwał, że chciałby od razu wracać do domu, ale z czasem się przyzwyczaił.
Kilka dni temu odbieram syna ze szkoły, czekam koło szatni, tuż przy wejściu na świetlicę. Wchodzi jakiś pan, po chwili już wiedziałam, że to tata chłopca z równoległej klasy. Z marszu wszedł na salę i zaczął się awanturować.
'Moje dziecko przez panią nie było przygotowane do lekcji. Nie miało odrobionej pracy domowej, jakieś szlaczki, literki, pisanie po śladach. Chyba pani obowiązkiem jest robienie z dzieciakami zadań, które mają zadane' – powiedział mężczyzna.
Nauczycielka próbowała mu coś wytłumaczyć, ale on nawet nie chciał jej słychać. 'Ja tego tak nie zostawię' – powiedział, wziął chłopca za rękę i wyszedł. Przyznaję, aż się przestraszyłam tego taty, bo kto to słyszał, żeby od nauczycielek w świetlicy takich rzeczy wymagać?
Inna rola
Te panie ze świetlicy to naprawdę złote i wspaniałe kobiety. Zawsze się do tych dzieci uśmiechają, zagadują. Stwarzają taką przyjemną atmosferę. Są dni, kiedy mój syn na świetlicy się tylko bawi, nie robi nic twórczego. Ale zdarzają się też takie dni, w szczególności wtedy, gdy ma zadane jakieś ćwiczenia usprawniające motorykę małą, że lekcje odrabia na świetlicy. Zanim przyjdę, wszystko jest gotowe.
Opowiadał mi kiedyś, że jak zapyta panią nauczycielkę, to mu wytłumaczy, podpowie, ale nie siada przy nim i nie odrabia z nim lekcji jak prywatna opiekunka. No na miłość boską, przecież ta kobieta musi patrzeć na wszystkie dzieci, pilnować, by żadnemu z nich nie stała się krzywda, a nie zajmować się tylko jednym uczniem, jak życzyłby sobie tego ten tatuś.
Zastanawiam się, skąd w tych ludziach tyle tupetu? Skoro tatuś jest taki roszczeniowy, to może powinien wynająć opiekunkę, która będzie odbierała jego dziecko od razu po zajęciach i odrabiała z nim lekcje? No co za hrabia! Aż mi się szkoda tej pani zrobiło, bo mam wrażenie, że mało kto docenia jej pracę, a domyślam się, że nie jest to droga usłana różami".