Codziennie przed sklepem widzę te same dziecięce twarze. I zastanawia mnie tylko jedno

Dominika Bielas
10 września 2024, 15:22 • 1 minuta czytania
W mojej okolicy są aż trzy małe sklepy. Wystarczy przejść się obok nich około godziny 8:00 rano, by zauważyć, jak bardzo są to uwielbiane przez uczniów miejsca. Ten trend jednak nie dotyczy tylko mojej dzielnicy. Co więcej, ten bardzo popularny zwyczaj zaczyna martwić niektórych rodziców.
Nieważne, co jedzą. Liczy się tylko, że mogli sobie to sami kupić. Fot. 123rf.com
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Kupowanie śniadania w sklepie? Przede wszystkim uważam, że to bardzo niezdrowy fastfoodowy nawyk. Nawet jeśli dziecko nie kupuje zapiekanki czy hot doga, to z pewnością nie wybiera w takim miejscu pełnowartościowego posiłku. Jestem także przeciwniczką jedzenia w pośpiechu poza domem. Odstawiając jednak same nawyki żywieniowe na bok, zaczął mnie zastanawiać jeszcze jeden aspekt takiego stołowania się przez polskich uczniów. 


Hot dog na śniadanie

Każdy z nas świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że życie kosztuje coraz więcej. W związku z tym szukamy różnych sposobów na oszczędzanie i bardziej świadomie podchodzimy do zakupów. Coraz chętniej korzystamy także z wszelkich promocji. 

Np. robiąc duże zakupy, planuję to, co będziemy jeść na śniadanie, obiady i kolacje, i gdzieś tam jednak uwzględniam aktualne promocje. Po co przepłacać?

Zakupy w osiedlowym sklepie? Robię tylko wtedy, gdy naprawdę muszę. Ceny są tam po prostu znacznie wyższe. Niepojęte jest dla mnie więc to, że każdego dnia widzę pod zielonym szyldem dokładnie takie same dziecięce twarze. Jedna tura rano, druga po lekcjach.

Rodziców na to stać?

Niestety ciężko mi przyjąć to, że zabiegani rodzice nie mają czasu na to, by w domowej lodówce znalazło się coś pożywnego, co dziecko z chęcią zje. Zresztą kogo stać, by dziecko każdego dnia kupiło sobie śniadanie i drugie śniadania, a czasem nawet i obiad? Podpytałam rodziców o ten przedziwny trend i ich odpowiedzi mnie zadziwiły.

– Nie podoba mi się ta moda, ale skoro wszyscy koledzy idą po śniadanie, to przecież moje dziecko nie chce odstawać. Wydatki były jednak zbyt duże i powiedziałam mojej 12-latce, że z domu ma brać kanapki, a za zachcianki ma płacić ze swoich oszczędności. Nie pomogło. Roztrwoniła wszystko, co miała. Miała odkładać na nowy telefon, ale presja była zbyt duża i sobie nie poradziła z tym zadaniem – wyjaśnia mi Ania.

Nie jest to jednak odosobniony przypadek. Syn sąsiada robi dokładnie to samo: – Tak jakby współczesne dzieci absolutnie nie miały potrzeby, by odkładać pieniądze i oszczędzać na coś bardziej wartościowego. Może zbyt wiele od nas dostają? Sam nie wiem. Jak tylko syn dostanie jakieś pieniądze, zaraz wydaje na jedzenie. Założyliśmy nawet Tymonowi konto, by lepiej kontrolował wydatki, ale blikiem prosto się płaci. Ustaliliśmy, że założymy limity, bo syn sam nie potrafił się powstrzymać – żali się Kamil.

– Też uwielbiałam chodzić do sklepu jako dziecko i czasem kupić sobie gumę balonową, czy jakiś łakoć w szkolnym sklepiku. Dziś jednak mam wrażenie, że dzieci są uzależnione od robienia zakupów. Jedno nakręca drugie, żadne nie chce wyjść na to "biedne". Nie ma dnia, by nie weszli choć raz do tego sklepu. Jakby to był element rozrywki, takie hobby, a nie głód czy potrzebna zjedzenia czegoś słodkiego – zastanawia się Iga.

Moi rozmówcy zgodnie zauważają, że są dzieci, które regularnie dostają od rodziców niemałe kwoty, reszta chce im dorównać. To nieco przerażające, że współczesna młodzież tak lekko podchodzi do wydawania pieniędzy.

Czytaj także: https://mamadu.pl/176806,syn-czuje-sie-gorszy-wszystko-przez-glupi-trend-ze-sniadaniowkami