Jak rozmawiać z dziećmi o pieniądzach? Czy dawać im kieszonkowe? A może lepiej płacić im za dobre oceny i wykonanie obowiązków domowych? O tym, jak uczyć dzieci zarządzania budżetem, rozmawiamy z psychologiem ekonomicznym prof. Agatą Gąsiorowską.
Dzieci mogą widzieć, że pieniądze biorą się po prostu z bankomatu. Jak im wytłumaczyć, że to nie jest takie łatwe, że rodzice na wszystko muszą zapracować?
To nie jest prosta sprawa, zwłaszcza w przypadku małych dzieci, na przykład w wieku przedszkolnym. Ich poziom rozwoju poznawczego i interpretowania świata jest na tyle ograniczony, że nawet jeśli będziemy spokojnie tłumaczyć, że mama chodzi do pracy i dlatego zarabia pieniądze, to jest mało prawdopodobne, że dziecko w tym wieku to zrozumie. I mało prawdopodobne jest, że tak małe dziecko zrozumie, jak działa obieg gospodarczy: rodzice chodzą do pracy po to, żeby zarabiać i dzięki temu mogą kupować różne rzeczy. Badania psychologii ekonomicznej w obszarze, który nazywamy socjalizacją ekonomiczną, pokazują, że dopiero ośmio- i dziesięciolatki są w stanie w pełni zrozumieć, jak te dwa sposoby funkcjonowania pieniędzy w gospodarce łączą się ze sobą. A jeżeli chcemy wytłumaczyć młodszemu dziecku to, że mama chodzi do pracy po to, by zarabiać pieniądze i dziecko tego nie rozumie, to wcale nie wynika z tego, że my źle tłumaczymy, tylko z tego, że jego myślenie abstrakcyjne nie jest jeszcze rozwinięte na tyle dobrze, aby dziecko potrafiło połączyć ze sobą takie fakty.
A od kiedy dziecko powinno dostawać kieszonkowe?
Im wcześniej, tym lepiej. Jestem zwolenniczką tego, by nawet kilkuletnie dzieci, które jeszcze nie potrafią posługiwać się pieniędzmi i liczyć, już otrzymywały kieszonkowe. I dobrze byłoby, żeby dostawały je w miarę często, w niewielkiej kwocie. A zatem raczej tygodniówka niż kieszonkowe miesięczne. I tak na przykład małe dzieci mogą dostawać monetę dwuzłotową czy pięciozłotową. Ważne jest, by miały możliwość zadecydowania, co z tymi pieniędzmi chcą zrobić. To znaczy, czy – mówiąc najprościej – będą je odkładać do skarbonki, po to, by po uskładaniu odpowiedniej kwoty i ewentualnym dołożeniu dodatkowej kwoty przez rodziców kupić sobie wymarzoną zabawkę, czy też na przykład podczas wizyty w sklepie będą sobie wymieniały te pieniądze na słodycze – jeśli rodzice wyrażają na to zgodę. Dawanie dzieciom kieszonkowego może nauczyć dwóch ważnych spraw: po pierwsze zarządzania swoim budżetem, po drugie oszczędzania. Wprawdzie przy tym potrzebna jest umiejętność liczenia, ale nie jest ona kluczowa.
Wyobraźmy sobie, że dziecko marzy o czymś, co jest dość drogie, np. nowy rower lub komputer. Rodzice są skłonni dokonać zakupu, ale wahają się na jakich zasadach. Czy po prostu kupić sprzęt, poczekać do urodzin dziecka, a może namówić je do oszczędzania swoich pieniędzy i uczestniczenia w kosztach zakupu?
Zdecydowanie jestem zwolenniczką ostatniej opcji, bo jest najbardziej edukacyjna. To na dłuższą metę uczy po pierwsze zarządzania swoimi pieniędzmi, po drugie czegoś, co się nazywa odroczeniem gratyfikacji. Nawet jeżeli dziecko uzbiera tylko niewielką część kosztu tego zakupu, powiedzmy jedną czwartą, albo zaledwie jedną dziesiątą, to ma wyznaczony konkretny cel, w tym przypadku finansowy. I wie, że jeżeli ten cel zrealizuje, to spotka je nagroda. Jeżeli jednak celu nie zrealizuje, to tej nagrody na pewno nie dostanie. To jest bardzo edukacyjne w zakresie samokontroli finansowej, która się przydaje w dorosłym życiu. Przy czym szalenie ważne jest, że jeżeli już wchodzimy z dzieckiem w taki kontrakt, musimy być konsekwentni. Gdy umawiamy się, że jeśli dziecko zaoszczędzi dwieście złotych w ciągu pół roku, to dołożymy mu całą resztę i kupimy komputer, to jeżeli dziecko ustalonej kwoty nie zaoszczędzi, nie powinniśmy tego komputera kupować, choćby się waliło i paliło.
Każdy rodzic chciałby, by dziecko potrafiło oszczędzać. Jak przekonać dziesięciolatka, że lepiej odkładać, niż wydać wszystko od razu?
To nie jest tak, że jesteśmy w stanie namówić dziecko do oszczędzania poprzez wyjaśnienie mu, że warto tak postępować. Dobrze będzie to wyjaśnić na przykładzie diety albo uprawiania sportu. Nie wystarczy przecież powiedzieć drugiej osobie: dobrze, żebyś był na diecie, albo dobrze, żebyś zwiększył swoją aktywność fizyczną. Zdecydowanie lepiej jest tak zaaranżować sytuację, żeby zdrowe odżywianie się albo aktywność fizyczna weszły w nawyk. W związku z tym, jeżeli małe dzieci będą podejmowały takie decyzje, nawet odnoszące się do drobnych kwot ich kieszonkowego, że wyrobią w sobie nawyk oszczędzania, bez konieczności wysłuchiwania kazań ze strony dorosłych, to jest to najlepszy sposób. Znacznie lepszy niż przekonywanie do oszczędzania w sensie werbalnym, polegającym na mówieniu o tym, jakie oszczędzanie jest dobre.
Czy w przypadku starszych dzieci, na przykład nastolatków, ma znaczenie to, jak budżetem zarządzają rodzice? To czy popadają w długi, czy spłacają jeden kredyt drugim kredytem itp., czy raczej udaje im się oszczędzać?
Tylko czy nawet nastoletnie dzieci mają i powinny mieć dostęp do informacji na temat tego, jak rodzice zarządzają swoimi pieniędzmi? Jeżeli rodzice nie rozmawiają z dziećmi na ten temat, to dzieci z reguły widzą sytuacje negatywne: gdy rodzice się martwią lub kłócą o pieniądze. W związku z tym musimy pamiętać, że istnieją tu dwie płaszczyzny. Po pierwsze – to, czego dziecko się dowie od nas, bo my to, chcąc nie chcąc, pokażemy, i to ma z reguły negatywne konotacje emocjonalne związane z pieniędzmi. I po drugie – to, czego dziecko dowie się od nas, gdy będziemy z nim rozmawiać o zarządzaniu pieniędzmi. I często ta pierwsza płaszczyzna jest jedynym sposobem komunikowania się o finansach w rodzinie. Brakuje z kolei spokojnego przekazu, w którym mówimy o tym, na co wydajemy pieniądze, ile, dlaczego, kiedy musimy trochę zacisnąć pasa i co się w naszej rodzinie w związku z tym zadzieje pozytywnego i tak dalej.
Rodzice niekiedy praktykują płacenie dzieciom za dobre oceny lub wykonanie prostych obowiązków domowych. Jak Pani ocenia ten pomysł?
Pieniądze dostaje się jako wynagrodzenie za pracę, którą się wykonało. Wykonuje się ją właśnie po to, żeby mieć pieniądze. Tymczasem dziecko powinno chodzić do szkoły i się uczyć nie dlatego, że dostaje za to gratyfikację finansową, tylko dlatego że w ten sposób buduje swój zasób wiedzy, ma na przykład szansę dostać się do lepszego liceum. A jeżeli zaczynamy nagradzać dzieci pieniędzmi czy jakimikolwiek innymi nagrodami, to czynności, które dzieci powinny wykonywać, albo co więcej – wykonywałyby i tak, to prędzej czy później dojdzie do takiej sytuacji, że dzieci przestaną chcieć wykonywać te czynności, jeżeli nie wynagrodzi się ich pieniędzmi. Czyli jeżeli będziemy płacić dzieciom, nawet drobne kwoty za dobre oceny, to jeżeli w pewnym momencie zdecydujemy, że już nie płacimy za te dobre oceny, to dzieci przestaną się uczyć. Jeżeli będziemy dzieciom płacić za wynoszenie śmieci, to gdy za to dziecku nie zapłacimy, ono tych śmieci nie wyniesie. To jest najgorsze możliwe rozwiązanie, jakie można wdrożyć w życie. Przecież rodzice też mają swoje obowiązki i jakoś nikt im za to nie płaci.
Czy dziecko powinno mieć swoje konto w banku? Czy może lepiej sprawdzi się tradycyjna skarbonka?
To zależy, w jakim wieku jest dziecko. Obecnie już dzieci w wieku dwunastu, czternastu lat, niekiedy nawet młodsze, mogą mieć własne konto w banku. Warto jednak pamiętać, że zarówno jeśli chodzi o osoby dorosłe, jak i tym bardziej dzieci, znacznie łatwiej jest utrzymać kontrolę nad pieniędzmi wtedy, kiedy te pieniądze fizycznie mamy. Znacznie trudniej wydaje się pieniądze wówczas, gdy operujemy banknotami, niż wtedy, kiedy płacimy kartą albo przelewem. I skoro wiemy, że nad pieniędzmi w sensie fizycznym łatwiej zachować samokontrolę, to prawdopodobnie dzieciom również będzie łatwiej oszczędzać, jeżeli będą zbierać pieniądze do skarbonki, niż jeżeli będą oszczędzać na koncie. Chyba, że są już na tyle rozwinięte poznawczo i rozumieją, że nie ma różnicy pomiędzy pieniędzmi na koncie a pieniędzmi w portfelu, nie powinno mieć to większego znaczenia. Jednak pamiętajmy, że nawet wielu dorosłych nie rozumie, że te dwa typy pieniędzy się od siebie nie różnią, dlatego w tej kwestii warto zachować ostrożność.
dr Agata Gąsiorowska, prof. Uniwersytetu SWPS – psycholog ekonomiczny z wrocławskiego wydziału Uniwersytetu SWPS. Naukowo zajmuje się zachowaniami konsumenckimi, psychologicznymi funkcjami pieniędzy i bezrefleksyjnym kupowaniem.