Mieszkam na zamkniętym osiedlu, latem dzieci drą się do nocy. Sama sobie współczuję
A sobie współczuję. Wcale nie dlatego, że gdy pracuję zdalnie, zdarza mi się słuchać ich krzyków już od rana, a wtedy sklecenie poprawnego gramatycznie zdania złożonego przychodzi mi z trudnością. Ba, jestem szczęściarą – wiem, jak ogromnym przywilejem jest to, że w ogóle mam możliwość pracy z domu.
Współczuję sobie nie dlatego, że w dni, gdy wracam popołudniami z biura do mieszkania, zastaję to samo: krzyki. Już mam umościć się wygodnie na kanapie, gdy zrywam się na równe nogi, bo Milenka przypadkiem nadepnęła Zuzi na stopę, więc ta krzyknęła tak głośno, że pół bloku chciało dzwonić pod 112.
Nie dlatego, że dźwięk niesie się tak bardzo, że znam już ich imiona i ulubione przekąski, chociaż nigdy nie widziałam ich twarzy. Wiem też, czym zajmują się ich rodzice, gdzie w tym roku jadą na wakacje i że babci Antka amputowano stopę, bo wdała się "migrena".
Współczuję sobie, bo kiedy ja myślę o pracy i domowych obowiązkach, one myślą o tym, w jakim kolorze powinny być kwiaty, które właśnie rysują kredą na chodniku i czy mama pozwoli im pójść do Żabki za rogiem, żeby kupić Big Milka. Współczuję sobie, bo chciałabym być na ich miejscu.
Dzieci już się nie bawią? Bzdury
"3 lata temu zamieszkałam na nowym osiedlu bloków. To kilka niewielkich budynków, co sprawia, że atmosfera jest dość intymna i przyjazna – mieszkają tu głównie ludzie z małymi dziećmi. (...) Są wakacje, widać, że nie wszystkie dzieci chodzą do przedszkola, a od szkoły jest przecież całkowicie wolne. Dzieci powinny biegać całe dnie po placu zabaw i okolicznych trawnikach, bo pogoda dopisuje, a tymczasem wszędzie są pustki" – pisała jakiś czas temu w mailu do naszej redakcji czytelniczka (cały list możesz przeczytać tutaj: Tak wychowujemy smutne pokolenie. To, co dzieci robią na klatce schodowej, to dowód).
Autorka tego listu z pewnością nie jest moją sąsiadką. Choć przy dużych upałach faktycznie na placu zabaw i między blokami jest pusto, gdy tylko temperatura się obniża, dzieciaki wychodzą i spędzają czas tak, jak ja spędzałam 25 lat. Krzyczą, śmieją się, śpiewają piosenki, klną pod nosem, kiedy myślą, że nikt ich nie słyszy.
Przepełnia je ta sama beztroska, którą pamiętam z własnego dzieciństwa. Może nie wspinają się na drzewa, bo trudno ich uświadczyć w warszawskiej betonozie, może nie kupują gum kulek i lodowych pałeczek za 40 groszy (bo ich nie uświadczy się już nigdzie), może nie biegają na pobliskie place zabaw, a jeśli już to robią, to najpierw pytają rodziców o zgodę na WhatsAppie... Jednak nie zgadzam się z tezą, że współcześni rodzice zamknęli dzieci w złotych klatkach ze smartfonami przyspawanymi do dłoni.
Dzieci wciąż są dziećmi, jeśli tylko im na to pozwolimy. Chcą się bawić, chcą się wygłupiać, chcą denerwować sąsiadów odbijaniem piłki do kosza o ścianę bloku. A jeśli tak jak ja mieszkasz na zamkniętym osiedlu lub masz pod oknami plac zabaw i czasem już nie wiesz, jak uspokoić tę pulsującą na czole żyłkę, zastanów się. To na pewno złość i brak cierpliwości, czy może po prostu zazdrość?
Czytaj także: https://mamadu.pl/128201,ponadnormatywne-wrzaski-zakazane-czyli-problem-dzieci-na-osiedlach-zamknietych