"Żadnych bachorów krzyczących pod oknem!", czyli wesołe dzieciństwo na osiedlu zamkniętym
Redakcja MamaDu
·2 minuty czytania
Publikacja artykułu:
Nowe warszawskie osiedle. Podziemne parkingi, równo przycięte klomby i sympatyczne patio z placem zabaw. Sielanka – gdyby nie jeden szczegół – regulamin korzystania z patio, wywieszony praktycznie na każdych drzwiach do klatki, z którego wynika, że dzieci ma być na patio nie widać, a przede wszystkim nie słychać.
Reklama.
Gdzie te trzepaki?
Wydawałoby się, że zamknięte osiedla, to wymarzone miejsce dla młodych małżeństw ze słodkimi pociechami. Uroczy plac zabaw pod blokiem pozwoli zrelaksowanym rodzicom obserwować dziatki, rozkosznie dokazujące na strzeżonym placu zabaw. Bajka.
Nic z tego. Dzieci na zamkniętych osiedlach są problemem, który hałasuje i generalnie rzecz biorąc powinien być zamknięty na swoim M3, gdzie dręczyłyby wyłącznie rodziców. Jak zwykle, jesteśmy bardzo prorodzinni, do czasu, gdy ta prorodzinność nie krzyczy nam pod oknem.
– Gdy kupowaliśmy nasze mieszkanie, na wizualizacji widziałam na patio piękny plac zabaw. Zagadnęłam o niego przedstawicielkę dewelopera, która szybko zgasiła mój entuzjazm. Powiedziała, że na żaden plac zabaw, ba!, nawet na ławki na patio, nie zgodziła się wspólnota mieszkańców – opowiada Agata.
Dawne trzepaki na otwartych osiedlach, zostały zastąpione placami zabaw z miękką wykładziną. Różnica jest taka, że na trzepaku można było dokazywać do woli. Na zamkniętym osiedlu, gdzie głos niesie się niczym w najlepiej zaprojektowanym amfiteatrze, trzeba być cicho jak myszka.
Pół biedy, gdy zamknięte osiedle otoczone jest parkami i placami zabaw. Jednak coraz więcej takich osiedli graniczy z… innymi zamkniętymi, jak np. na Warszawskiej Białołęce.
"Druga strona medalu"
Oczywiście, każdy medal ma dwie strony, a restrykcyjne ograniczenia dla dzieci i ich opiekunów nie wzięły się znikąd. Inna mieszkanka zamkniętego osiedla na Białołęce opowiada o kłopotach, jakie sprawiają najmłodsi mieszkańcy.
W obliczu takiej sytuacji wywieszenie na osiedlu kategorycznego zakazu załatwiania potrzeb fizjologicznych przez dzieci na patio przestaje dziwić.
Spokojne miejsce do wychowywania dzieci jest jednym z najczęściej powtarzających się argumentów za zamieszkaniem na osiedlu zamkniętym. Innym jest bezpieczeństwo. Czy słusznie? Oddajmy w tej sprawie głos Dorocie z Białołęki.
Dziecko nie jest świętą krową – to oczywiste, że załatwianie się pod oknami nie może być tolerowane nawet jeśli zakaz realizowania potrzeb fizjologicznych gdzie popadnie, miałoby zniszczyć dzieciństwo.
Ale niestety, mieszkanie w osiedlu, zwłaszcza takim zamkniętym wiąże się z respektowaniem potrzeb najróżniejszych mieszkańców. Zarówno tych z wesołą gromadką dzieci, jak i tych, którzy śpią do południa. I wbrew marzeniom miłośników ciszy – dziecku nie da się włączyć trybu cichego, jak w smartfonie, by na przeznaczonym dla niego placu zabaw nie wydawało, "ponadnormatywnych dźwięków". Gdyby taka opcja była, to rodzice użyliby jej pierwsi.
„Kiedy moje dziecko było małe i zadowalało się zabawą w piaskownicy, nie było źle. Ale gdy podrosło, zaczęły się problemy. Dzieci nie miały tam, gdzie grać w piłkę, na osiedlu nie było możliwości wybudowania boiska. Dorastająca młodzież nie ma tam nic do roboty. Jest boisko do koszykówki wielkości dużego pokoju, brak domu kultury, jakichkolwiek zajęć – w efekcie młodzi ludzie często wystawali pod sklepem z piwem w ręku. Poza tym był pewien pan aktywnie działający we wspólnocie, który ze swojego osiedla robił dzieciom zdjęcia, by mieć dowody na to, jak niszczą one osiedle i pokazywać je na forum wspólnoty."
Magda
mieszkanka osiedla zamkniętego na Białołęce
„Plac zabaw wciśnięty na niewielką przestrzeń między blokami to nie najlepszy pomysł. Krzyki odbijają się o blisko położonych bloków, hałas jest nieustanny. W dodatku na porządku dziennym jest załatwianie potrzeb fizjologicznych pod balkonami. Proszę sobie wyobrazić mieszkanie na parterze, pod którym w upał załatwia się piętnaścioro dzieciaków!”
Dorota
była mieszkanka osiedla zamkniętego na Białołęce
„Ludzie zostawiali na klatkach schodowych drogie rowery, oczywiście był tam monitoring. Ktoś jednak znalazł prosty sposób: założył bluzę z kapturem, wynosił rowery z klatki i przerzucał przez ogrodzenie. Na monitoringu widać było tylko postać bez twarzy. Po czymś takim trudno tam odczuwać komfort i spokój. Obecnie mieszkam na otwartym osiedlu i mam poczucie, że tutaj moja córka jest bezpieczniejsza.”