"Pojechałam na wakacje na własną rękę. All inclusive przy tym to istne piekło"
Wyjeżdżając na wakacje, mamy nadzieję, że spędzimy je tak, jak lubimy najbardziej. Jedni marzą o aktywnym wypoczynku, drudzy najchętniej nie wychodziliby poza mury hotelu. Leżak, basen i smaczne jedzonko w zupełności im wystarczą. I to właśnie do tej drugiej grupy przez wiele lat należała nasza czytelniczka Monika, od której kilka dni temu otrzymaliśmy list.
Ta sama historia
"Kiedy byłam dzieckiem, wakacje spędzałam u dziadków. Z rodzicami nie podróżowaliśmy ani po Polsce, ani tym bardziej po świecie. Zawsze powtarzali, że nie mają takiej potrzeby, że to bezsensowne wydawanie pieniędzy. Kiedy sama zostałam mamą, poczułam w środku, że chcę dać swojemu dziecku coś więcej. Chcę mu pokazać, jak piękny jest świat. Ile w nim kolorów, dźwięków i smaków.
Gdy syn skończył trzy lata, polecieliśmy po raz pierwszy do Egiptu. Potem była m.in. Turcja, Grecja, Cypr, Bułgaria. I tak przez osiem lat. Oczywiście za każdym razem wybieraliśmy opcję all inclusive. Wychodziłam z założenia, że to najlepsze wyjście z możliwych. 'Czego chcieć więcej?' – myślałam.
Na takim wyjeździe nie musiałam się martwić o nic, totalnie o nic. Wszystko miałam podane jak na tacy. Wybór jedzenia przeogromny, aż się z tych tac i bemarów ulewało. Można było sobie brać wszystko, na co miało się ochotę. Bez ograniczeń, bez odrobiny zdrowego rozsądku. Po każdym posiłku byłam tak najedzona, że ledwo dotaczałam się na leżak. A kiedy udało mi się do niego dotrzeć, robiłam bach. I tak leżałam przez dwie, trzy godzinki. Potem jakaś przekąska i od nowa odpoczynek.
Dobrze, że mąż na tych naszych leniwych wakacjach miał więcej energii. To do niego głównie należała opieka nad synem, bo te wszystkie zjeżdżalnie i zabawy wodne dla dzieci nigdy do mnie nie przemawiały. No i tak leżałam przez te 10 dni, ładowałam baterie, po czym wracałam do codzienności. I tak przez osiem lat. Co roku ta sama historia.
Już nie dam rady
Już jakoś w kwietniu tego roku zaczęłam szukać wakacji, oczywiście all inclusive, bo jakżeby inaczej. Jednak kiedy pomyślałam o tej tonie jedzenia, leżaku i totalnym nicnierobieniu, aż mną potrząsnęło w środku. Kiedy przypomniałam sobie to poranne zajmowanie leżaków, te tłumy w restauracji, to obżarstwo (bo inaczej tego nie można nazwać) i ten brak produktywności, zrozumiałam, że ja już chyba tak nie chcę. Postanowiłam, że spróbujemy czegoś nowego.
Oznajmiłam mężowi, że w tym roku pojedziemy na Mazury i to na własną rękę. Ku mojemu zaskoczeniu, odetchnął z ulgą. 'Boże, wreszcie! Na to all inclusive jeździłem tylko dla ciebie' – powiedział. Zorganizowanie wyjazdu wymagało ode mnie większego zaangażowania. Nie było lekko, ale koniec końców dałam radę.
To jest życie
Wróciliśmy kilka dni temu. I choć wciąż byliśmy w ruchu (spacery, wycieczki rowerowe, wyjazdy do pobliskich miejscowości), to odpoczęłam jak nigdy dotąd. Musiało minąć osiem lat, bym zrozumiała, że to najadanie się pod sam korek, bezczynne leżenie na leżakach i popijanie kolorowych drinków nie jest dla mnie. Wakacje all inclusive to totalna pomyłka. To nie urlop, a rozpychanie żołądka i rozleniwianie organizmu. To leżenie jak naleśnik, nic więcej.
Być może są tacy, którzy naprawdę czują się usatysfakcjonowani na wakacjach all inclusive. Jednak na pewno jest też grupa osób, które tak jak ja, boją się spróbować czegoś nowego. Jeżdżą do tej Grecji czy Turcji, bo nie mają porównania z innymi formami wypoczynku. Myślą, że to leżenie na leżaku nad basenem jest szczytem marzeń.
Czasami warto się odważyć, wyjść ze strefy komfortu i spróbować czegoś z innej kategorii. Być może się okaże, że błądziłaś jak dziecko we mgle i właśnie zrozumiałaś, jak chcesz, by wyglądał twój wypoczynek".
Czytaj także: https://mamadu.pl/186695,mam-dosc-oblesnego-zachowania-na-all-inclusive-i-to-do-mojego-dziecka