"Mamo, dlaczego my nie chodzimy do kościoła? Koledzy mówią, że jesteśmy jacyś inni"
Rozmowę o wierze można porównać do rozmowy o polityce. Każdy ma swój pogląd, swoje przekonania, których nie zamierza zmienić. Niezależnie od tego, co mówią pozostali. To nasze święte prawo, chociaż w tym przypadku słowo "święte" nie jest chyba tym właściwym. Jednak kiedy to, co robimy i co mówimy, negatywnie odbija się na naszych dzieciach i ich relacjach z rówieśnikami, sprawa nieco się komplikuje.
Kiedyś i dziś
Kiedy chodziłam do podstawówki, wszystkie dzieci (bez wyjątku) uczęszczały na lekcje religii. Chyba nawet nikomu nie przeszło przez myśl, że można inaczej. A w małej miejscowości to już w ogóle było nie do pomyślenia. Czasy się zmieniły, podejście i poglądy również. Nie boimy się mówić o tym, co myślimy, co nam się podoba, a czego nie akceptujemy.
Jedni wierzą i co niedziela chodzą z rodziną do kościoła na mszę świętą, inni wierzą, ale nie praktykują. Są i tacy, którzy o wierze i religii nawet nie chcą rozmawiać.
Ela dwa lata temu przeprowadziła się z jednego z większych miast w Polsce do małej miejscowości. Jej syn poszedł tam do zerówki, a teraz skończył klasę pierwszą. Ani Ela, ani jej mąż do kościoła nie chodzą. '"Mamy ku temu ważne powody, o których nie chcemy opowiadać na forum" – pisze.
Trudne pytanie
"Wierzymy, ale we mszy świętej już nie uczestniczyliśmy od lat. Księdza, który chodzi po kolędzie, też nie przyjmujemy. W naszym wcześniejszym miejscu zamieszkania nie mieliśmy z tym problemu. W dużym mieście byliśmy anonimowi. Nikt nie rozliczał nas z tego, co robimy, co mówimy i jak się zachowujemy.
Teraz mieszkamy w miasteczku, a chyba nawet bardziej w małej wiosce, w której każdy każdego zna. Panuje zupełnie inna atmosfera, co z jednej strony uważam za ogromny atut, a z drugiej coraz bardziej zaczyna mi przeszkadzać. Do kościoła nie chodzimy, w przeciwieństwie do pozostałych mieszkańców.
Wiem, że rodzice chodzą z dziećmi na mszę dedykowaną maluchom, potem kupują im obwarzanki i idą na plac zabaw. Taka tutejsza tradycja. Mój syn w tym nie uczestniczy, a tym, czym taka nieobecność jest spowodowana, zaczęli interesować się jego koledzy z klasy. Podobno zaczęli się z niego wyśmiewać i dokuczać, że jest jakiś inny.
Szymek ostatnio zapytał mnie wprost, dlaczego on nie może chodzić do kościoła tak jak jego koledzy, a ja nie wiedziałam, co powiedzieć. Próbowałam tłumaczyć, delikatnie, spokojnie, ale on jakby nie przyjął tego do siebie.
Dla niego
Chciałabym to zrobić dla niego. By nie musiał mierzyć się z nieprzyjemnymi docinkami kolegów, paraliżującym wzrokiem i wytykaniem palcami. Chciałabym, ale nie potrafię. Nie umiem się przemóc, zmienić swojego podejścia, nastawienia. Mam swoje powody, o których jak wcześniej wspomniałam, nie chcę tutaj pisać. Ale każdy ma do tego prawo.
Uwielbiam naszą wioskę, ciszę i spokój, jakie tu panują. Jednak coraz bardziej zaczyna mnie denerwować to wtykanie nosa w nie swoje sprawy, to porównywanie i dokuczanie. Wcześniej żyliśmy na swoich zasadach, tak jak nam było wygodniej. A teraz? Mamy robić coś wbrew sobie, by przypodobać się innym? By nie patrzono na nas jak na intruzów? Sytuacja, z której nie ma dobrego wyjścia. Myślę od kilku dni i nie wiem, jak powinnam postąpić. O siebie się nie martwię, tylko o niego. Moje dziecko".