Rodzice millenialsi latem mają przekichane. Robimy to sobie na własne życzenie?
Wakacje z dziećmi w domu
Napisała do nas czytelniczka, która pracuje zdalnie i w wakacje zdecydowała się zrezygnować z przedszkolnych dyżurów: "Jestem mamą, która pracuje z domu, co teraz w wakacje ma tyle samo minusów, co plusów. Każdy rodzic, który pracuje zdalnie, i który ma dzieci w wieku przedszkolnym, zrozumie mnie w sekundę.
Z jednej strony mam możliwość zajęcia się dziećmi, które nie mają przedszkola, z drugiej – spróbujcie z kilkulatkami na pokładzie cały dzień być wydajnym pracownikiem. Moje dzieci mają obecnie 3,5 i 5 lat: syn od września idzie do zerówki, młodsza córka właśnie zakończyła pierwszy rok przedszkola. Dzieci chodzą do publicznej placówki, która w lipcu ma 3 tygodnie urlopu, poza tym czasem przez całe wakacje są dyżury.
W tym wakacyjnym czasie grupy są łączone, a nauczycielki – choć pracują tylko w tym przedszkolu – wymieniają się i zajmują się nie tylko swoimi wychowankami. Moje dzieci niestety nie chcą na te dyżury w ogóle chodzić. Narzekają na łączone grupy, w których nie znają pań, nie zawsze dogadują się z rówieśnikami i widać po nich, że mimo znajomego miejsca nie czują się tam bezpiecznie i komfortowo".
"Stanę na głowie, żeby byli zaopiekowani"
"I wiecie co? Podejmę się w takiej sytuacji równoczesnej pracy i opieki w domu nad moimi przedszkolakami, choć będzie to nie lada wyzwanie. Wiele rodziców z pokolenia milenialsów tak robi: nie ma pomocy od dziadków (którzy często mieszkają daleko albo nadal są czynni zawodowo), więc – o ile pracują zdalnie – zostają z dziećmi całe wakacje w domu.
Nie liczę oczywiście urlopu, bo ten wzięliśmy z mężem w lipcu i wtedy planujemy w pełni poświęcić czas rodzinie (pojedziemy na Mazury). Chodzi mi jednak o to, że jako pokolenie rodziców, bierzemy na siebie dużo. Kto próbował jednocześnie spełniać się zawodowo i w tym samym pomieszczeniu pilnować małych dzieci, ten wie, o czym mówię. Chodzi o to, że kosztem swojego komfortu pracy, często spokoju i zdrowia psychicznego, dbamy o to, by dzieci nie miały żadnych deficytów" – kontynuuje swoje rozważania mama dwójki. I dodaje:
"Kiedy widzę, jak moje dzieci źle znoszą przedszkolne dyżury, wolę stanąć na głowie i w dużo trudniejszych warunkach pracować przez ponad miesiąc, niż zmuszać je do chodzenia do placówki. Gdzieś z tyłu głowy mam to, że to może prowadzić do jakichś urazów w emocjach lub psychice moich dzieci. Wolę na to konto sobie utrudnić życie.
Sobie dokładamy, żeby dzieciom było lżej
"Myślę, że jesteśmy pokoleniem, które tak robi, bo nasi rodzice zachowywali się zupełnie odwrotnie. Część nas, dzieci lat 90., miała dziadków, którzy mogli się nami zająć w wakacje, kiedy rodzice pracowali. Niektórzy też nie mieli wyjścia i musieli oddawać pociechy na przedszkolne dyżury: czy dzieci tego chciały, czy nie.
Nikt się nie zastanawiał, czy kilkulatki będą miały traumy, nikt nie miał też możliwości pracowania zdalnie. Dziś są inne możliwości i świadomość rodziców. I oczywiście wiem, że będę tym bardzo umęczona, że będę miała w sierpniu dosyć wszystkiego. Moi rodzice raczej takich dylematów nie mieli – szli do pracy, a dzieci do przedszkola, bo nie było innego wyjścia.
Trochę im zazdroszczę tego beztroskiego, wyluzowanego podejścia. Czy dzisiejsi rodzice nie przejmują się wszystkim za bardzo? Myślę, że jeśli uda mi się je uchronić przed jakimiś skazami na psychice na tym polu, pewnie i tak pominę coś w innej materii. Kiedyś dzieci poszłyby do przedszkola, nawet jakby nie chciały, trudno. Dziś stajemy na głowie, żeby zniwelować ryzyko traum, nawet własnym kosztem. Czy to nam wszystkim wyjdzie na dobre?" – pyta mama dwójki przedszkolaków.