Sytuacja z placu zabaw obnażyła smutną prawdę. Nie o dzieciach, a o rodzicach
To, co zauważymy i usłyszymy za placu zabaw, potrafi niekiedy naprawdę zaskoczyć. Rodzice, ich poglądy, oczekiwania i sposoby wychowania utwierdzają mnie w przekonaniu, że każdy ma swoją drogę, która prowadzi do "sukcesu". Jednym udaje się go osiągnąć, drudzy błądzą jak dzieci we mgle.
Rodzic a rodzic
Słowem wstępu. Sama popełniam błędy. Wyciągam wnioski, odrabiam lekcje. Obserwuję, analizuję i staram się wychować swoje dzieci jak najlepiej. Zdarza się, że dochodzę do wniosku, że nie tędy droga. Przyznaję się do tego, nie robię z siebie idealnej. Bo takową nie jestem. Jednak w moim odczuciu coś już o tym wychowaniu wiem. Potrafię w niektórych sytuacjach jednoznacznie stwierdzić: "To nie jest dobry kierunek. W ten sposób niczego nie osiągniesz". Tak też było i w tym przypadku.
Prostujemy się, wyciągamy szyję i podnosimy głowę wysoko, gdy nasze dziecko zachowuje się "lepiej" w porównaniu do pozostałych. Gdy podzieli się z kolegą z piaskownicy, ustąpi czy wyciągnie pomocną dłoń. Z daleka można dostrzec, kto jest dumny, a kto ma maluchowi coś do zarzucenia.
Rodziców, których dziecko postąpiło nie tak, jak powinno, mogę podzielić na dwa rodzaje. Pierwsi czym prędzej biegną i działają. Tłumaczą, proszą, by przeprosiło. Jak mantrę powtarzają: "Nie można zabierać, chłopcu będzie przykro", "Nie wpychaj się, trzeba poczekać w kolejce". Drudzy jakby nie widzieli. Odwracają głowę w drugą stronę, patrzą w telefon czy nagle są zajęci czymś zupełnie innym. Odnoszę wrażenie, że bagatelizują całą sytuację i wychodzą z założenia – radźcie sobie sami.
I co teraz?
Czwórka dzieciaków bawiła się w piaskownicy. Niby razem, ale jednak osobno. Tak dla bezpieczeństwa nie zbliżały się do siebie. Matki siedziały w pobliżu, a ja byłam jedną z nich. Każde dziecko miało swój zestaw do zabawy, którego strzegło jak największego skarbu. Jeden z chłopców był odważniejszy, bardziej przebojowy. Widać było, że chce coś nabroić. Zabrać łopatkę, a może zburzyć zamek z piasku? Zadziałał z zaskoczenia. Uderzył dziewczynkę wiaderkiem w głowę. Po czym rzucił je za piaskownicę.
Płacz, przytulenie, otarcie łez. Mama podała wiaderko i starała się załagodzić sytuację. Ba! Tylko jedna mama zareagowała, bo druga jakby nie widziała całego zajścia. Zaczęła rozmawiać przez telefon, choć przypuszczam, że udawała. Po chwili schowała telefon do torebki, chyba czuła na sobie wzrok pozostałych rodziców.
"On mnie w ogóle nie słucha, dlatego nawet nie chce mi się mu zwracać uwagi w miejscu publicznym. Po co nam te kłótnie?" – burknęła pod nosem i zrzuciła z siebie całą odpowiedzialność.
Nic więcej się nie wydarzyło. Tylko tyle, a może aż tyle.
No jak ma słuchać?
To właśnie z taką wiedzą wróciłam z piaskownicy. Z jednym przemyśleniem – jeśli chcemy, by nasze dziecko umiało zachować się w towarzystwie, by wiedziało, co może, a czego nie powinno, by potrafiło przeprosić, powinnyśmy być konsekwentne. Niezależnie od tego, czy coś niewłaściwego wydarzy się w domu, w restauracji, w sklepie czy na placu zabaw, musimy zareagować. Zwrócić uwagę, wyjaśnić, co zrobiło nie tak i uświadomić, dlaczego tak nie można się zachowywać.
Matka, która nie zwróciła chłopcu uwagi, dała mu przyzwolenie na takie zachowanie. Nie zareagowała, czyli wszystko było ok. Tak można postępować. Popełniamy błędy wychowawcze, czasami chowamy głowę w piasek. Nie zwracamy uwagi, by nie najeść się jeszcze większego wstydu. By uniknąć awantury czy histerii. A potem, już w zaciszu domowym, zastanawiamy się, dlaczego nasze dziecko bije, nie słucha, bagatelizuje. Co z nim jest nie tak? Z nim – nic. To nasza (tylko i wyłącznie) wina.
Czytaj także: https://mamadu.pl/184289,to-twoje-tajne-narzedzie-pokaz-dziecku-jak-radzic-sobie-ze-zloscia