To pokolenie jest jednak inne. Dla zetek to "urocze i romantyczne", dla nas śmieć
O fascynacji jednym z nich donosi "The Guardian". Nicole Randone ma 24 lata i mieszka w Westchester w stanie Nowy Jork. Używa fioletowego telefonu stacjonarnego. Wpasowuje się to w jej styl, który młoda kobieta nazywa "nostalgią lat 2000". Na swoim Instagramie, gdzie obserwuje ją prawie 120 tys. internautów, pokazuje zdjęcia pokoju urządzonego artefaktami z przeszłości: plakatami Chada Michaela Murraya (aktora znanego m.in. z "Kochanych kłopotów" i "Jeziora marzeń"), różowym boomboksem i kolekcją płyt CD.
Z badania Urzędu Komunikacji Elektronicznej wynika, że w 2023 roku z telefonii stacjonarnej w Polsce korzystało zaledwie 7 proc. klientów indywidualnych. 97 proc. respondentów miało telefon komórkowy. I chociaż nawet AT&T, jeden z głównych operatorów telekomunikacyjnych w Stanach Zjednoczonych, chce zupełnie zrezygnować ze świadczenia tego typu usług, nazywając telefony stacjonarne "ciekawostką historyczną, która już w ogóle nie jest potrzebna", niektórzy przedstawiciele pokolenia Z zdają się myśleć inaczej.
Telefony stacjonarne dla wybrańców
Telefon stacjonarny jest dla nich nie tylko ładnym gadżetem, ale i możliwością odcięcia się od ciągłego bycia online. O tym, że zetki nie chcą być ciągle w sieci, pisaliśmy już w tekście o fascynacji zetek funkcją "nie przeszkadzać" w telefonie. "Przypomina im prostszą, przedcyfrową erę" – pisze o telefonach stacjonarnych i zetkach Alaina Demopoulos z "The Guardian". "Telefony stacjonarne służą rozmawianiu z przyjaciółmi przez całe godziny, a rozmowy te są głębsze niż standardowe 'co tam?' w komunikatorze".
Potwierdza to Randone, która zauważa, że ponieważ jest influencerką, musi stale być online, a telefon stacjonarny daje jej możliwość odcięcia się: – To prawie jak ucieczka – mówi 24-latka. Przez "stary telefon" rozmawia też Sam Casper, 27-letnia piosenkarka z West Hollywood. Niektórzy z jej przyjaciół też mają już (!) telefony stacjonarne.
– To jest takie urocze i romantyczne – mówi dziennikarce "The Guardian". – Takie bardzo w stylu "Seksu w wielkim mieście" i właśnie dlatego zaczęliśmy to robić. Naprawdę nienawidzę komórek, bo teraz wszyscy w ostatnim momencie odwołują spotkania przez wiadomości, co moim zdaniem jest absurdalne.
To jednak nie wszystko. Sam poszła krok dalej: – Mam też taką kasetę – zaraz, jak to się nazywa – takie do nagrywania głosówek… taką maszynę do poczty głosowej – mówi o automatycznej sekretarce. Jednak nie każdy może z nią rozmawiać przez telefon stacjonarny. – Jeśli poznaję nową osobę i to jest ktoś, kogo bym zaprosiła do domu, to daję im numer na stacjonarny. Zawsze kiedy ten telefon dzwoni, aż kręci mi się w głowie. Po prostu uwielbiam siedzieć i okręcać kabel wokół palca – opowiada Amerykanka.
Bardziej tu, mniej online
Telefony stacjonarne to nie jedyna droga ucieczki od smartfonów, którą obierają zetki. Inną jest sięganie po proste telefony komórkowe, z których można tylko dzwonić, ewentualnie wysłać SMS, ale nie mają połączenia z internetem. O rosnącym zapotrzebowaniu na tzw. dumbphones donosi "The New Yorker". Wszystko po to, by marnować mniej czasu na bezmyślne scrollowanie mediów społecznościowych i ciągłe przebywanie online.
Kyle Chayka, dziennikarz "New Yorkera", przyczyn wzrastającego zainteresowania prostymi telefonami komórkowymi upatruje m.in. w dyskusji na temat bezpieczeństwa dzieci i młodzieży w sieci. "Do rodziców coraz częściej docierają dowody na to, że strony takie jak Instagram i TikTok celowo próbują uzależnić dzieci. Według niektórych badań korzystanie z tych witryn może zwiększać niepokój nastolatków i obniżać ich poczucie własnej wartości, a smartfony sprawiają, że dzieci są stale online", pisze Chayka i pyta: "Dlaczego ta sytuacja miałaby być zdrowsza dla dorosłych?".
"Po prawie dwóch dekadach korzystania ze smartfonów wygląda na to, że społeczeństwo odczuwa zbiorową nudę cyfrowym życiem. Na naszych przenośnych, świecących ekranach trwonimy wiele godzin każdego dnia, ale internet nie sprawia nam już nawet przyjemności", kontynuuje dziennikarz. Przejście na urządzenia, które ułatwią odzwyczajenie się od ciągłego przebywania online, inny dziennikarz "New Yorker", Cal Newport, nazywa "cyfrowym minimalizmem".
I to właśnie pokolenie Z wydaje się najbardziej zainteresowane ucieczką od świata cyfrowego. To tym ciekawsze, że całe ich świadome życie w nim upłynęło, a jednak zdają się lepiej niż przedstawiciele starszych pokoleń rozumieć zagrożenia płynące z cyfryzacji życia. Mają też więcej samozaparcia i determinacji, żeby walczyć z uzależnieniem od internetu. Podziwiam to, zwłaszcza po ostatnim eksperymencie z odinstalowaniem aplikacji z social mediami ze swojego telefonu. Po 15 minutach zainstalowałam je ponownie.