Scena z restauracji paraliżuje. Tak się kończy, gdy rodzice nie grają do tej samej bramki
Mamy prawo mieć odmienne zdania i poglądy na dany temat. To normalne. Różnimy się, jesteśmy tylko ludźmi. Każdy jest inny, ale każdy jest ważny. Wartościowy. I z każdego zdaniem powinniśmy się liczyć. Jednak rodzicielstwo to zupełnie inna sprawa. Tutaj powinniśmy grać do tej samej bramki, tego samego wymagać i oczekiwać od dziecka. Musimy chodzić na kompromisy i stawać po tej samej stronie barykady. To, co zobaczyłam ostatnio, utwierdziło mnie w przekonaniu, że mam rację.
Ach te lody
Słoneczne niedzielne popołudnie zachęcało do wyjścia z domu. Wybraliśmy się do pizzerii. Usiedliśmy przy stoiku, który znajdował się blisko kącika zabaw. Otaczali nas rodzice z dziećmi. Moją uwagę zwróciła pewna para. Głośno dyskutowali. Gestykulowali. Emocje kipiały. Nawet nie starali się ich ukryć. Widać było, że coś jest nie tak. Na ich twarzach można było dostrzec złość, gniew, a nawet niechęć.
Po chwili do stolika podbiegł chłopiec. Miał nie więcej niż 4 lata. "Gdzie są te lody?" – krzyknął.
Poruszenie
Początkowo nie wiedziałam, a co chodzi. Nawet zbytnio mnie to nie interesowało. Jednak z racji tego, że rodzice dyskutowali tak głośno, nie dało się "przejść" obok tego obojętnie. Rozmowa była burzliwa. Nie przebierali w słowach. Nie przejmowali się niczym ani nikim. Skakali sobie do gardeł.
"Lody zamówimy dopiero wtedy, gdy skończysz obiad. Już ci tłumaczyłam" – powiedziała matka.
"Ty to mu wszystkiego żałujesz. Nie odbieraj dziecku dzieciństwa" – wykrzyczał ojciec.
Kłócili się, wytykali sobie jakieś błędy z przeszłości. A chłopiec stał między nimi i patrzył tymi swoim dużymi oczami. Było mi go żal. Tak najzwyczajniej w świecie. Żal.
Próbował coś powiedzieć, ale nikt go nie słuchał. Rodzice nie zwracali na niego uwagi, tylko wciąż dyskutowali o tych nieszczęsnych lodach. Matka obstawała przy swoim – słodycze, desery dopiero po posiłku. Z kolei ojciec wciąż powtarzał, że nic takiego się nie stanie, jak raz na jakiś czas zrobimy wyjątek. To, co się po chwili wydarzyło, otworzyło wszystkim oczy.
Stało się
"Ja już nie chcę tych głupich lodów. Tylko przestańcie się kłócić, proszę" – krzyknął chłopiec i schował się pod stolikiem. Rodzice jakby zamarli, ja zresztą także. Starałam się nie patrzeć w ich stronę, ale tak strasznie byłam ciekawa, co się dalej wydarzy. Zerknęłam.
Rodzice przestali koncentrować się wyłącznie na sobie i na tym, co każde z nich ma do powiedzenia. Zauważyli swoje dziecko. Dziecko, które było smutne. Płakało. Które schowało się, bo miało tego wszystkiego dość.
Próbowali z nim porozmawiać, chyba coś wytłumaczyć. Dokładnie nie wiem, bo przestali krzyczeć, a zaczęli cicho i spokojnie rozmawiać. Mama wzięła syna na kolana, tata głaskał go po głowie. Można było dostrzec, że robili wszystko, by załagodzić całą sytuację. Jak to się skończyło, nie wiem. Po kilku minutach wyszli z pizzerii.
Dokąd to prowadzi?
Tyle mówi się o tym, że rodzice powinni grać do tej samej bramki. Że spory, nieporozumienia i różnice zdań powinniśmy wyjaśniać, ale nie przy dzieciach. Na osobności, nas spokojnie. Za zamkniętymi drzwiami. Miałam tego świadomość. Jednak dopiero po tej sytuacji w pizzerii przekonałam się, jak to ważne.
Zobaczyłam, jaką krzywdę rodzice wyrządzili dziecku (nie sobie). Bo najbardziej poszkodowaną osobą w tej całej sytuacji był ten chłopiec, który tylko zapytał, gdzie są lody. Gdyby rodzice byli tego samego zdania, mieli taki sam pogląd, wyjaśniliby chłopcu co i jak. Być może by zrozumiał. Może nie. Być może by się sprzeciwiał, dyskutował. Byłby zły jak dziecko, któremu czegoś nie wolno.
Jednak nie były tak przestraszony, tak smutny. Nie musiałby patrzeć, jak dwie najbliższe mu na świecie osoby skaczą sobie do gardeł.
Czytaj także: https://mamadu.pl/183158,pokazal-zdjecie-paragonu-restauracja-daje-znizke-za-grzeczne-dzieci