Masz na swoje dziecko mniejszy wpływ, niż myślisz. Możesz właściwie zrobić tylko jedno

Magdalena Woźniak
09 kwietnia 2024, 12:54 • 1 minuta czytania
Chcielibyśmy dać naszym dzieciom tak wiele. Szukamy inspiracji, metod wychowawczych, nowych ścieżek ku rozwiązaniu starych problemów. Porzucamy schematy, pragniemy tworzyć nowe, lepsze.
"Badania wykazały, że ogromna ilość osobowości jest biologiczna i dziedziczona". Fot. Pexels.com
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Jesteśmy coraz bardziej świadomi, mamy szerszy dostęp do wiedzy psychologicznej, do wyników badań. Staramy się nie zepsuć własnych dzieci. Kolejne raporty naukowe mówią wprost: najpoważniejszym zmartwieniem rodziców jest troska o szczęście ich dzieci.


Pytanie, jakie moglibyśmy jednak sobie postawić, brzmi: jaki realnie mamy na nie wpływ i czy tak znaczący, jak myślimy?

Szczęście dziedziczone

Arthur C. Brooks w swojej kolumnie poświęconej szczęściu w magazynie The Atlantic, pisze o tym, jak osobowość i poczucie szczęścia w życiu naszych dzieci kształtują geny, a w jakim stopniu jesteśmy w stanie to poczucie w nich uformować. I stawia tezę: "Badania wykazały, że ogromna ilość osobowości jest biologiczna i dziedziczona".

Pisarz idzie o krok dalej i przywołuje wytyczne, które w jego odczuciu są jedynym, na co realnie mamy wpływ w kształtowaniu szczęścia naszych dzieci: "Chociaż genetyka ma ogromne znaczenie dla poczucia szczęścia u dzieci, zachowanie rodzica wydaje się znacząco wpływać na mniej więcej połowę odczuwania szczęścia przez dzieci, które może nie być genetycznie zdeterminowane. Konkretnie jest to jeden czynnik – ciepło rodzicielskie i przywiązanie".

Dalej Brooks pisze o terminie bezwarunkowej miłości i to właśnie ją ustanawia jedynym istotnym warunkiem szczęścia naszych dzieci, na który mamy bezpośredni wpływ jako rodzice.

Odpuszczenie

Czytając jego słowa, zadaję sobie szereg pytań. Myślę o tym, co to właściwie dla nas oznacza? Czy winniśmy porzucić uporczywe dążenie do doskonalenia się w dziedzinie rodzicielstwa? Czy winniśmy odpuścić sobie kolejne modele wychowawcze, odrzucić związane z nimi wymagania, zasady? Czy one są nam potrzebne, czy ograniczają w pewien sposób pierwotną, silną, emocjonalną, spontaniczną relację z naszymi dziećmi?

Czy możemy traktować te wytyczne jak drogowskazy, jednocześnie nie czując się nimi przytłoczeni? Czy potrafimy odciąć się od głosów innych ludzi, nawet tych naukowych i po prostu być z dzieckiem? Dla dziecka? Jestem bowiem pewna, że tylko w takich momentach całkowitego połączenia, jesteśmy w stanie stworzyć naprawdę autentyczną więź.

Jest jeszcze jedna strona słów pisarza, a także związana z wynikami badań na przestrzeni lat. Ileż nam to daje wolności i zrzucenia pełnej odpowiedzialności za to, jakie będą nasze dzieci, czyż nie?

Czy nie wydaje się wam ekscytująca myśl, że nie na wszystko mamy wpływ? Mnie to uwalnia w jakiś sposób.

To nie jest tak, że porzucę teraz starania o to, by moje dziecko uszczęśliwiać. Jednak myśl o tym, że nie potrzeba jej może tak wiele, jak próbuję z siebie dać, jest oczyszczająca. Założenie, że wystarczy jej miłość bezwarunkowa, którą i tak od początku czuję. Nie muszę jej szukać, nie muszę o niej czytać, nie muszę jej tworzyć. Ona była we mnie od początku, od pierwszej myśli o mojej córce.

I to wszystko?

Pewnie, że nie porzucimy całej reszty. Wciąż w swojej mądrości będziemy starać się poprawiać każdy dzień, zachowanie, schemat, by był inny, może lepszy. Jednak wychodząc z założenia, że mamy już fundament, czyli tę właśnie bezwarunkową miłość, łatwiej wziąć głęboki wdech. I nawet jeżeli po drodze zdarzy się trudność, fundament niech będzie naszą skałą.

I ta myśl pełna odpuszczenia: "Nie mam wpływu na wszystko. Mogę kochać swoje dziecko i mieć nadzieję, że będzie szczęśliwe".

Czytaj także: https://mamadu.pl/181649,fajnie-ze-jestesmy-swiadomymi-rodzicami-nie-dajmy-sie-jednak-zwariowac