Najczęściej naszą reakcją więc jest… złość. Ona często wynika z rozczarowania, z wyczerpania, z nieumiejętności "wejścia w skórę" dziecka i zrozumienia jego perspektywy.
To wytłumaczalne i powiedziałabym nawet, że normalne. Jednak taka reakcja rodzica oznacza walkę, oznacza nałożenie się na siebie dwóch warstw frustracji i raczej nie przepowiada niczego dobrego. Jestem przekonana, że byliście w tym miejscu niejednokrotnie.
Jak to przerwać? Założenie pierwotne i powtarzane jeszcze kilka dekad temu, byłoby takie, że poprawiać należy dziecko. Tłumić trudne emocje? Uczyć, jak reagować? To pierwsze to nonsens i to już wiemy na pewno. To drugie jest ok, tylko jak zrobić to jak należy? I skutecznie?
Jedyną odpowiedzią jest, by zacząć od siebie.
Praca nad własnymi reakcjami to jedyna skuteczna metoda nauczenia dziecka, jak kontrolować emocje. Nieważne, ilu mądrych słów użyjemy, by wyjaśnić dziecku, że na przykład nie powinno wrzeszczeć w miejscach publicznych, być może używać swojego ciała w złości, szarpać, rzucać czymś. Możemy o tym rozmawiać, jednak najlepszą regulacją jego reakcji i działania, będzie nasz spokój.
Jeżeli w takiej przykładowej sytuacji popłyniemy tą rzeką frustracji razem z dzieckiem, otrzymamy dwie rzeczy. Żadna z nich nie jest dobra. Po pierwsze pokażemy dziecku, że nie jesteśmy bazą godną zaufania, która stoi pewnie na swoim miejscu, mimo szalejącego sztormu. Po drugie zintensyfikujemy silne emocje, a to najpewniej doprowadzi do konfliktu. Oddalimy się od dziecka, zamiast stworzyć silniejsze połączenie.
Zakładam, że nikt z nas tego nie chce.
Jestem z wykształcenia pedagożką, socjolożką, redaktorką z wyboru, a przede wszystkim matką. Jestem empatyczna, wysoko wrażliwa i mam dobre serce. Jest jednak coś, co na pewno można również o mnie powiedzieć: jestem wybuchowa.
Dlaczego o tym piszę? Dlatego, żebyście wiedzieli państwo, że rozumiem. Wiem, jak trudne jest opanowanie własnych reakcji, kiedy dziecko zaczyna wrzeszczeć wniebogłosy. Poległam na tym polu niejednokrotnie, krzyczałam razem z córką. Nie jestem tego z dumna, ale wiem też, że wy też krzyczeliście.
Nikt nas nie uczył, jak to ogarnąć. Te demony, mniejsze i większe, jak pracować z silnymi emocjami. Wciąż mamy jednak wybór. Możemy osiąść w tej wygodnej wymówce, że "taki mamy charakter" albo "nie nabyliśmy tych kompetencji jako dzieci".
A możemy jednak zaakceptować, że jest, jak jest, dostaliśmy to, co dostaliśmy, podnieść się z tego i iść dalej. Wykonać potrzebną pracę, by pewne schematy pozmieniać, poprzerywać, nauczyć się czegoś nowego.
Nikt do niczego państwa nie zmusi, pytanie o to, czy warto, musicie postawić sobie sami. A potem sami na nie odpowiedzieć. Polecam przy tym, wziąć w dłoń ciepłą rączkę waszych bezgranicznie ufających wam dzieci.