"Syn powiedział, że lubi nauczycielkę biologii. Bo 'pracuje tak, jak jej płacą'"
Doskonale pamiętam swoich ulubionych nauczycieli. I to zarówno ze szkoły podstawowej, jak i z liceum. Z tych z podstawówki najbardziej wyróżniała się pani od historii. Miała dużą wiedzę, klasę, była elegancka i traktowała uczniów jak ludzi. Dosłownie. Jak ludzi, z którymi rozmawia się poważnie, okazuje się im szacunek i zainteresowanie.
Palmę pierwszeństwa w liceum otrzymała moja polonistka i wychowawczyni zarazem. Nie starczyłoby miejsca w internecie, by opisać wszystkie wspaniałe rzeczy, które mam o niej do powiedzenia. Ale to ona, jej słowa, jej postawa, wywarły największy wpływ na to, jakim stałam się człowiekiem. Do teraz wspominam ją z podziwem i oddaniem.
Mój licealny nauczyciel historii też się wyróżniał. Inaczej jednak niż historyczka z podstawówki. Początkowo nawet go lubiłam. Prowadził interesujące życie (pozaszkolne) i miał interesujące zainteresowania (pozazawodowe). Chętnie nam o nich opowiadał. O tym życiu i o tych zainteresowaniach.
Nie ma zapewne nic fajniejszego dla ucznia niż nauczyciel, który zamiast prowadzić monolog o traktacie wersalskim, puszcza slajdy z wyprawy w Tatry lub muzykę Kilara. A jednak, kiedy dzieje się tak niemal na każdej lekcji, w tym przypadku historii w klasie o profilu humanistycznym, a termin matury zbliża się nieubłaganie, nawet w tych najmniej pracowitych z nas, zaczęła odzywać się frustracja.
Przypomniałam sobie o tym nauczycielu, czytając list od czytelniczki, który znalazłam niedawno w mojej służbowej skrzynce. Poniżej pełna jego treść, imię dziecka na prośbę autorki zostało zmienione:
Fajna pani od biologii
"Mam syna w 7 klasie szkoły podstawowej. Antek dobrze się uczy, ale to też taki normalny dzieciak: jeśli nie musi ślęczeć nad podręcznikiem, wybierze komputer, rower czy piłkę. Ostatnio zapytałam go, dlaczego ma tak mało ocen z biologii. Zdębiałam, gdy usłyszałam jego odpowiedź.
'Pani powiedziała nam, że pracuje tak, jak jej płacą', stwierdził ze śmiechem. Serio?! Co to w ogóle jest za wypowiedź w stronę uczniów? Jestem naprawdę tym oburzona i powiedziałam o tym synowi. Ale on odparł, że przesadzam i że pani jest bardzo fajna. Że to jego ulubiona nauczycielka, bo zamiast lekcji często puszcza im filmy (nie, nie ze swojego przedmiotu!) albo mówi, że mogą sobie w coś pograć czy pogadać z kolegami. Stąd mało ocen.
Oprócz tego, że to po prostu jest niewłaściwe, to czego to uczy tych młodych ludzi? Że pracy nie trzeba szanować? Że można olewać obowiązki, robić wszystko na odwal się? Czytałam ostatnio u was list mamy, która uważa, że szkoła powinna wyręczać rodziców w wychowywaniu dzieci. To ja chyba podziękuję jednak za takie wychowanie.
Zastanawiam się, czy nie iść z tym do dyrektorki. Nie mogę najpierw do tej nauczycielki, bo boję się, że to zemści się na Antku. Nic dziwnego, że nauczyciele mają taką kiepską opinię, skoro sami na nią tak pracują. I płaca naprawdę nie ma tu nic do rzeczy. Nikt ich przecież w tym zawodzie nie trzyma na siłę!".
Najważniejsze wydaje się, w jakim kontekście padły te słowa. Może podczas dyskusji o sytuacji nauczycieli? Może był to żart? Co do oglądania filmów i grania w czasie lekcji, najlepszym rozwiązaniem wydaje się rozmowa z nauczycielką: wyrażenie swoich obaw brakiem ocen i wysondowanie, jak często odbywają się takie "luźne" lekcje.
Czytaj także: https://mamadu.pl/142691,podziekowanie-dla-uczniow-rodzicow-nauczycieli-wzrusza-do-lez