To pokolenie sobie nie poradzi, gdy dorośnie. "Sejfizm" niszczy ich niezależność

Dominika Bielas
19 marca 2024, 12:12 • 1 minuta czytania
Uwielbiałam odprowadzać córkę do przedszkola. Nie było łatwo, w końcu to 1,5 kilometra, miałyśmy jednak czas na rozmowę i spokojny spacer. Zawsze, gdy w deszczowy dzień kusiło mnie auto, szybko przypominałam sobie, co dzieje się rano na przedszkolnym parkingu. Widok ten jednak mało kogo dziwił, a powinien.
Kiedy będzie ten odpowiedni czas na samodzielność? Fot. 123rf.com
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Dziś do szkoły moje dziecko ma znacznie bliżej. Nie mówię, że nie zdarza się jej odwieźć, gdy leje lub ma dostarczyć jakaś dużą pracę przestrzenną. W tym roku szkolnym miało to miejsce może z 5 razy. Jednak gros naszych sąsiadów dzień w dzień wozi swoje pociechy do szkoły, choć jest ona oddalona o zaledwie 400 metrów.


Tak jest szybciej?

Niekoniecznie. Gdy jeszcze odprowadzałam córkę do szkoły, nie raz odmawiałam podwózki, a potem w drodze powrotnej spotykaliśmy się z sąsiadem przy garażowej bramie. Oszczędność czasu jest więc żadna, bo tłok na szkolnym parkingu sprawia, że trzeba się jednak naczekać, zanim gdzieś się przystanie. Owszem może i wygodniej, ale warto mieć świadomość, że ten nawyk może nieść za sobą bardzo poważne konsekwencje. Z sondażu przeprowadzonego przez IBRiS dla Banku Santander na potrzeby raportu "Polak w swoim aucie" wynika, że połowa polskich uczniów jest dowożonych do szkoły przez rodziców (od 40 do 54 proc. – znaczenie ma wielkość miasta). Zaledwie 36 proc. uczniów przychodzi do szkoły na piechotę, a co piąty korzysta z komunikacji zbiorowej. Kiepski dojazd do szkoły? Otóż okazuje się, że wcale to nie ta odległość jest aż tak znacząca. Różne badania wykazały, że wielu z uczniów dowożonych do szkół ma do przebycia rano mniej niż kilometr. O co więc chodzi? Rodzice, którzy wzięli udział w badaniu IBRiS wyznali, że jest im po drodze podrzucić dziecko, a to przynajmniej może chwilę dłużej pospać. 6 proc. stwierdziło, że robi to, bo po prostu to lubi. Z sondażu wynika jednak jasno, że nie tylko chodzi o wygodę, ale przede wszystkim o bezpieczeństwo dzieci. Rodzice obawiają się samodzielnej jazdy rowerem, przejścia przez ruchliwe ulice czy korzystania z komunikacji miejskiej.

Chronieni za wszelką cenę

Ten lęk o bezpieczeństwo jest na tyle powszechny, że amerykański psycholog społeczny Jonathan Haidt nazwał to zjawisko "sejfizmem". Zauważył on, że dzisiejsi rodzice ograniczają samodzielność swoich dzieci w znacznie większym stopniu niż poprzednie pokolenia.

Wielu z nich ma dosłownie obsesję na punkcie chronienia dzieci przed wszelkimi wyzwaniami czy potencjalnym stresem, np. przed ryzykownymi zabawami, konfliktami z rówieśnikami czy zagrożeniami na drodze. Zdaniem eksperta takie nadopiekuńcze zachowanie utwierdza dzieci w przekonaniu, że świat jest niebezpiecznym i przerażającym miejscem, przed którym należy je strzec. Rodzice, którzy tak bardzo chcą ochronić swoje pociechy, w rzeczywistości sprawiają, że te staja się jeszcze bardziej kruche. Haidt uważa, że doprowadzi to do tego, że całe pokolenie będzie nieprzygotowane do prawdziwego życia.

Dla dobra dziecka

Warto pamiętać, że chroniąc nadmiernie pociechę przed niekomfortowymi, trudnymi, a nawet niebezpiecznymi sytuacjami umożliwiamy jej podejmowanie działań, które uczą wiary w siebie, samodzielności, a także realistycznej oceny ryzyka. Specjaliści są także zdania, że takie zachowanie rodziców ogranicza prawidłowy rozwój emocjonalny i psychospołeczny dziecka.

Pamiętaj, że samodzielne chodzenie czy jeżdżenie do szkoły, owszem, obarczone jest ryzykiem, ale warto myśleć o tym, jako o okazji do trenowania zaradności i samodzielności. To ważna lekcja, która potrzebna jest każdemu dziecku. To inwestycja w dorosłość. Źródło: polityka.pl, insidehighered.com, shortform.com

Czytaj także: https://mamadu.pl/162274,unikalni-delikatni-wyjatkowi-jakie-jest-pokolenie-platkow-sniegu