Smutny naród z żółcią w sercach. Bardziej od dzieci nienawidzimy ich matek
Dużo mówimy o stosunku Polaków do dzieci i ich rodziców. Ostatnio nawet jakby więcej. Nie milkną echa kontrowersyjnego artykułu Agnieszki Miastowskiej, swoje zdanie wyraziła Magdalena Woźniak (np. tutaj i tutaj), dorzuciłam i ja swoje trzy grosze. Temat ten rozgrzewa naszą redakcję – parentingową, jakby nie spojrzeć – do czerwoności. Nic więc dziwnego, że i wczorajszy dzień w pracy minął nam na rozmowach o tym, jak traktuje się rodziców, a w szczególności matki, w przestrzeni publicznej.
A opowieści każda z nas ma sporo. Większość składu redakcji to matki, a te, które nimi nie są, mają wyostrzony zmysł obserwacji i niejedno widziały i słyszały. Sytuacja, o której wczoraj opowiedziała nam redakcyjna koleżanka, mocno mnie poruszyła. Opowiem wam o niej, bo to doskonały przykład tego, czego rodzic doświadcza od obcych. I dowód na to, że ludzie nienawidzą dzieci. A jeszcze bardziej ich matek.
Z dzieckiem to w domu siedzieć!
Matka udaje się do urzędu gminy ze swoim 3-letnim dzieckiem. Nie ma go z kim zostawić, a musi coś pilnie załatwić. Urząd chwali się tym, że jest przyjazny dzieciom, w dużej sali wydzielono kącik zabaw dla dzieci, nie ma więc niczego niestosownego w tym, że nasza bohaterka zabiera ze sobą dziecko.
Chłopczyk udaje się do kącika zabaw, jest tam jeszcze troje dzieci, wszystkie mniej więcej w tym samym wieku. Mama czeka na swoją kolej przy okienku, w tym czasie dzieci radośnie się bawią. "Radośnie" to słowo-klucz. Słychać śmiech dzieci i ich głosy. Jak to u maluchów!
Kiedy w końcu matka może podejść do okienka, dopada ją inna petentka. Baba z piekła rodem. Tego piekła matek, ma się rozumieć. Słyszy więc, że jest bezczelna, że przychodzi do urzędu z tym swoim rozwydrzonym dzieckiem. Że ma je uciszyć, że nie jest tu sama, że tu są dorośli ludzie i że z dzieckiem to w domu trzeba siedzieć. I że bezstresowe wychowanie, wiadomo.
Nasza matka mówi oburzonej kobiecie, że przecież jest tu specjalnie wydzielone miejsce dla dzieci i udaje się do okienka załatwić swoją sprawę. Jest roztrzęsiona, jest jej przykro, ale co ma zrobić? Kiedy już kończy swoje sprawy, podchodzi do synka i wychodzi z nim z urzędu. Myślicie, że to koniec? Pomyślcie jeszcze raz.
Nauczę cię moresu
Na parkingu dopada ją kobieta. Ta sama, która zwróciła jej uwagę wcześniej. Nie może odpuścić, dopóki nie udzieli lekcji życia tej bezczelnej, nowoczesnej, bezmyślnej, źle wychowanej i źle wychowującej (niepotrzebne skreślić, choć wszystko się tu nadaje) matce. Wrzeszczy więc na nią na tym parkingu, obrzuca epitetami, obraża dziecko. Wszystko oczywiście w obecności malucha. Skoro madka nie wychowała, ona to zrobi, prawda?
Założę się, że te z was, które mają dzieci, czują emocje tej matki. Jestem pewna, że macie też swoje historie do opowiedzenia. Wszystkie byłyśmy tą matką pod urzędem. Napiszcie nam o swoich doświadczeniach na adres mamadu@natemat.pl lub bezpośrednio do mnie: karolina.stepniewska@mamadu.pl. Nagłaśniajmy te wydarzenia, niech wstydzą się ci, którzy reagują agresją, nie ci, którzy mają dzieci.