Później użyła tego zwrotu jeszcze kilka razy, już spokojnie, w czasie rozmów. Używa go w adekwatnych sytuacjach, kiedy ja i moje matczyne ego próbujemy jej sugerować, że coś czuje lub że ma niezaspokojoną jakąś potrzebę. Tymczasem moja córka tak nauczyła się manifestować swoją odrębność, że wie, których odczuć słuchać – własnych.
I to jest zasługa mojego nowoczesnego wychowania. To zasługa psychologów, którym zależy, książek, publikacji, postów ludzi, którym zależy. Nie tylko na dzieciach, ale w ogóle na ludzkości, na człowieku. Na jego dobrostanie psychicznym. Zasługa ludzi, którzy próbują pootwierać klatki stereotypów i braku wiedzy ludzi nieoczytanych, niedoświadczonych, niestarających się niczego zmienić.
Zasługa ludzi, do których chcę się zaliczać, którzy próbują przerwać błędne cykle, które prowadzą do chorób cywilizacyjnych, uzależnień, a często do najbardziej desperackich czynów.
I kiedy czytam teksty i komentarze o tym, jak psujemy kolejne pokolenia dzieci, jak nie znamy granic, jak wychowujemy dzieci niedostosowane do społeczeństwa, powstaje w mojej głowie pytanie: "Do jakiego społeczeństwa?". Jeżeli moja córka ma się dostosować w jakikolwiek sposób do ludzi, którzy piszą, że dziecko powinno znać swoje miejsce, albo że krzyk jest narzędziem wychowawczym, a w ogóle to jesteśmy odklejone jako matki, bo wsłuchujemy się w to, co dziecko mówi, to ja dziękuję. Nie jestem zainteresowana takim społeczeństwem, jeżeli jego znaczna część przyklaskuje takim bzdurom.
Moja córka wykrzyczała mi w złości: "Nie jesteś mną", i wiecie co? To był najlepszy dowód na to, że nie tylko moje metody działają, ale jest nadzieja, że nie podda się w przyszłości wpływom ludzi niedouczonych, nieświadomych. Jak to powiązałam?
Dziecko ma czuć własną wolność, niezależność i sygnały płynące z ciała. Dziecko, które zna siebie, jest osadzone w swoim ciele, to potencjalny dorosły, który będzie bronił własnych granic, będzie znał swoją wartość, będzie akceptował to, co się dzieje wokół, bo w nim będzie ugruntowany spokój. Jeżeli ktoś, a jest takich osób wiele, tego nie rozumie, prawdopodobnie jest pierwszą osobą, która wymaga nie tylko pracy nad sobą, ale przede wszystkim terapii.
Wczoraj rozmawiałam z pewną mądrą kobietą, która całe swoje życie zawodowe związała z dziećmi. Ona powiedziała takie słowa mniej więcej: "Często jestem odbierana jako ta 'zła'. Tylko dlatego, że uważniej przyglądam się dziecku niż rodzicom. I kiedy mówię o czymś, co widzę, o czymś, co dziecko mówi, manifestuje swoim zachowaniem, o trudnościach, jestem tą złą. To jest dla mnie ok, mogę nią być, jeżeli dzięki temu ktoś wreszcie to dziecko zobaczy, jak należy".
Myślę sobie, że jeszcze długo będziemy "tymi złymi", tymi "odklejonymi". Wprowadzamy nowe wartości, nowe schematy, a to nigdy nie jest łatwe dla ludzi o małych, ciasnych umysłach. Wprowadzamy nowe jakości do pracy z dziećmi, ponieważ nie ma w nas zgody na to, co się dzieje.
Proszę się rozejrzeć, spojrzeć na tych dorosłych, którzy was otaczają. Na tych dorosłych, którzy byli tymi dziećmi, które nie krzyczały, nie przeszkadzały, nie wyrażały złości, a właściwie żadnych emocji. Były "normalne".
Proszę zapytać tego normalnego dorosłego, jak się ma. Jak się czuje, jak mu jest w życiu, o czym dziś myślał, kiedy ostatnio o śmierci? Proszę otworzyć oczy, lepiej późno niż wcale. A może zacząć od siebie? Ile niewykrzyczanego w was jest? Ile niezaopiekowanego dziecka, które "musiało sobie radzić"?
Moja córka nie musi sobie radzić. Ma całkiem świadomą, "współczesną" matkę, która czyta książki, pracuje nad sobą, po to, by wychować ją na niezależną, połączoną ze sobą i znającą swoją wartość kobietę.