Rodzinne ferie to ściema. Tak Polacy "opiekują" się swoimi dziećmi na stoku
"My już po feriach i teraz powoli nadrabiamy zaległości towarzyskie. Nie jeździmy na nartach, więc wybieramy w tym okresie bardziej tropikalne kierunki. To miła odmiana od tej polskiej szarówy. Mamy jednak wielu znajomych, którzy uwielbiają sporty zimowe i co roku jeżdżą z dzieciakami za granicę.
Urlop od dzieci
Początkowo nie zwracałam na to uwagi, ale widzę, że to nowy trend: wyjechać z rodziną i przez cały wyjazd praktycznie z nią się nie widzieć. Znajomi bez cienia wstydu opowiadają, jak to specjalnie wybierają zagraniczne wyjazdy, bo można tam dzieci oddać do narciarskiego przedszkola.
Na Słowacji, we Włoszech czy w Austrii oprócz lekcji na stoku zapewnione są animacje i inne atrakcje, a także posiłki. 'Oddajemy dzieci po śniadaniu i do późnego popołudnia mamy je z głowy' – wyznają bez ogródek. W Polsce po lekcji z instruktorem, trzeba było kombinować, co dalej z nimi robić.
Wolne od siebie nawzajem
To nie lepiej było dzieci z babcią zostawić? Ale okazuje się, że nawet pary nie spędzają ze sobą zbyt dużo czasu. Ponieważ ich zdolności są na innym poziomie lub jeżdżą na innych sprzętach, to każdy relaksuje się... sam ze sobą. Wszyscy spotykają się dopiero późnym popołudniem.
Przecież w ciągu roku całe dnie jesteśmy w pracy, szkole i przedszkolu, by pobyć razem, mamy czas tylko po południu. Urlop to okazja, by porobić coś wspólnie. Mam wrażenie, że takie zagraniczne narciarskie ferie to jakby indywidualny urlop jedynie ze wspólnym transportem i noclegiem. Jaki w tym sens?
Może i nie ma w tym nic złego, ale zupełnie nie rozumiem tego całego szczycenia się, że znalazło się sprytny sposób na 'pozbycie' się własnych dzieci podczas urlopu".
Czytaj także: https://mamadu.pl/181160,to-powinien-byc-obowiazek-kazdego-rodzica-ja-odpuscilam-to-byl-blad