Scena z bawialni mnie zasmuciła. Tak wychowujemy pokolenie świętego spokoju
"Byłam z synkiem w lokalnej sali zabaw i z ciekawością przyglądałam się przebywającym tam rodzicom. Większość, jak ja, była zaangażowana w poczynania ich pociech, doglądali co chwilę, pytali, czy wszystko w porządku, dopingowali, reagowali na wszelkie drobne nieporozumienia między dzieciaczkami. Ale było też tam kilku rodziców nieobecnych, a raczej obecnych ciałem, ale duchem jakby gdzieś odpłynęli.
Siedzieli zamyśleni, z telefonami w rękach, z oczami pustymi, twarzami bez wyrazu, jakby za karę ktoś ich tam posadził. Jedna sytuacja dotknęła mnie tak, że do dziś myślę o tej ślicznej, rezolutnej dziewczynce, może 2,5-letniej, która bawiła się nieopodal mojego synka. Była odważna, pewna siebie, z błyskiem w oku.
Biegała, wspinała się na pufy i poduchy, tak bardzo potrzebowała, by jej mama na nią spojrzała. Wołała ją kilka razy, 'mamusiu, mamusiu!', a mamusia była zajęta. W końcu kobieta warknęła, że mała ma dać jej święty spokój i wróciła do swojego wirtualnego życia zamkniętego w smartfonie, który trzymała w dłoni.
Błysk w oczach tej śmiałej dziewczynki jakby zbladł. Wróciła do zabawy, ale już bez tej energii i odwagi, jakby ostrożniej. Jakby sama stawała się mniej obecna. Poruszył mnie ten obraz do głębi i naszła mnie taka refleksja: jak to na nią wpłynie? Kim się stanie za kilka, kilkanaście lat? Czy ten błysk powróci, a może zniknie na zawsze? Joanna".
Pozorny święty spokój
Nie lubię generalizowania, przyklejania łatek czy wrzucania wszystkich do jednego worka. Nie lubię usilnego przekonywania mnie (i całego świata), że z tej dzisiejszej młodzieży to nic nie będzie, że rodzice wychowują rozszczeniowców, ciamajdy, pokolenie, które nie poradzi sobie w dorosłym życiu. Wiadomość od Joanny jednak mnie poruszyła.
Pojawiły się pytania podobne do tych, które Joanna sama zadaje na końcu swojego maila. W dzisiejszych czasach wielu z nas czuje, że opada z sił. Potrzebuje odpoczynku, fizycznego i psychicznego, świętego spokoju – a o ten przecież tak trudno. Przemy do przodu, pochłonięci codziennymi obowiązkami, aż w końcu wybuchamy. Odreagowujemy stres na tych, którzy są najbliżej – często na własnych dzieciach.
Nie wiem, co doprowadziło do wybuchu u mamy, którą obserwowała Joanna. Być może nie był to jednorazowy wybuch? Może w ten sposób, krzykiem i obojętnością wobec własnej córki, próbuje poradzić sobie z własnymi emocjami?
Odpychanie dziecka, ignorowanie go i uciszanie może jednak zostawić w nim rany. Może doprowadzić do tego, że samo zacznie tłumić własne emocje, choć taki maluch sam jeszcze ich w pełni nie rozumie. Stanie się cichy, wycofany, choć frustracje będą w nim narastać. W końcu sam wybuchnie. I tyle zostanie z tego "świętego spokoju".
Czytaj także: https://mamadu.pl/175934,inna-matka-upomniala-mnie-w-sali-zabaw-powinnam-jej-podziekowac