Kiedy ktoś zwraca nam uwagę, nawet w dobrej wierze, zwykle w pierwszym odruchu przybieramy pozycję obronną. Nie lubimy, kiedy wytyka nam się błędy, zwłaszcza kiedy sami ich nie zauważamy. A co jeśli rzeczywiście nie mamy racji?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Co jakiś czas w mediach pojawiają się kolejne kampanie społeczne zwracające uwagę na problem uzależnienia od telefonów i innych urządzeń elektronicznych. Jedną z nich, prawie sprzed 10 lat, pamiętam do dziś. Składały się na nią proste scenki z życia rodzinnego: rodzic z dzieckiem jedzący posiłek przy stole czy spędzający razem czas na kanapie. Choć byli tuż obok siebie, rozdzielał ich mur: na fotografiach promujących kampanię umieszczono duże telefony oddzielające rodziców i dzieci. Fizycznie byli blisko, może metr od siebie, jednak mentalnie – jakby znajdowali się na przeciwległych biegunach.
Przypominanie, że w dzisiejszych czasach telefony niemalże "przyrosły" nam do dłoni, to banał. Każdy z nas o tym wie, być może nawet czytasz te słowa, korzystając ze swojego smartfona. Z jednej strony to ogromne ułatwienie, nie wyobrażamy sobie dziś bez nich naszego życia. Z drugiej: czasem wsiąkamy w wirtualny świat tak głęboko, że zapominamy o tym prawdziwym. O tym jest list, który przesłała do redakcji Natalia.
Zanim się zorientowałam, minęło pół godziny
"Wstyd mi to tym pisać, ale wiem, że to ważne. Wybrałam się z synkiem do sali zabaw w galerii handlowej. Nie tej takiej płatnej, gdzie jest mnóstwo atrakcji, basenów z piłeczkami itd. To taki kącik, w którym są różne zabawki, a obok ławki dla rodziców, żeby mogli doglądać maluchy.
Oskar ma 5 lat, pogoda teraz taka sobie, więc nigdy nie mam pewności, czy pójdziemy na plac zabaw. Ostatnio tak padało, że chociaż mu obiecałam, to siedzieliśmy w domu i się nudziliśmy. Żeby trochę urozmaicić mu wakacje, zabrałam go do takiej salki zabaw, mamy rzut beretem do galerii. Ja i tak musiałam zrobić zakupy, więc dwie pieczenie na jednym ogniu.
Było dość wcześnie, poza Oskarkiem bawiło się tam tylko kilka dzieciaków. Usiadłam sobie obok, pilnowałam go, ale w końcu zajrzałam do telefonu. Wiecie, jak to jest. Wejdziesz na Facebooka albo na Allegro i ani się obejrzysz, minęło pół godziny. Zerkałam na Oskara co jakiś czas, ale telefon mnie pochłonął, przyznaję.
Wtedy podeszła do mnie jakaś inna mama i zapytała, czy ten chłopiec w zielonej koszulce w autka to mój syn. Przytaknęłam. Powiedziała, takim niezbyt przyjemnym tonem, że może powinnam się zająć dzieckiem, a nie siedzieć z nosem w telefonie, bo przed chwilą popchnął jej córeczkę, a ja nawet tego nie zauważyłam. W pierwszej chwili mnie rozzłościła. Niech lepiej pilnuje swojego dziecka, a nie wtrąca się i wymądrza.
Wkurzyła mnie, ale wiem, że miała rację
Po chwili złość minęła. Pomyślałam, że przecież ona ma rację. Że zapatrzona w ten telefon zapomniałam o Bożym świecie, a przecież mogło coś się stać. Ona odwróciła się na pięcie, zabrała córkę i poszła, ale przez cały dzień myślałam o jej słowach. Jeśli kiedyś ją jeszcze tam spotkam, podziękuję jej.
Czasem potrzebny jest taki kubeł zimnej wody. Nie mogę obiecać, że już nigdy nie zajrzę do telefonu, kiedy będę pilnować Oskara. Ale na pewno zrobię wszystko, żeby syn zawsze był na pierwszym miejscu. W końcu chodzi o jego dobro i jego bezpieczeństwo".