Szkoła chciała zadbać o dzieci. Tak wychowujemy pokolenie obiboków
"Świetnie pamiętam, ile rzeczy dźwigałam każdego dnia do szkoły: książki, zeszyty, materiały na plastykę, cymbałki, buty na zmianę i wiele innych. Czasem trzeba było nawet w ciągu roku kupić nowy plecak, bo ten z września nie wytrzymywał. Od pierwszej klasy chodziłam sama do szkoły, więc i sama też taszczyłam to wszystko na własnych plecach. Kilkanaście lat dźwigania książek zostawiło dość wyraźny ślad na moim kręgosłupie.
Dobra zmiana?
Wiem, że przez jakiś czas modne były plecaki na kółkach, sama także taki rozważałam dla dziecka. Dwa lata temu jednak córka rozpoczęła pierwszą klasę, a ja ucieszyłam się, że w szkołach są szafki, a i książek jest znacznie mniej. Zakupiliśmy całą klasą segregatory biurkowe, a dzieci komplet książek trzymają w szkole. Buty oraz strój na WF także zostają w szafce w szatni. W plecaku ląduje tylko praca domowa... Miało to sens. Uczniowie nie dźwigają każdego dnia wszystkiego, więc i ich plecy są odciążone.
Niby super, ale w drugiej klasie zaczęłam dostrzegać minusy takiego rozwiązania. Dla dzieci praca domowa to pisemne zadanie do wykonania w zeszycie ćwiczeń. Wiersz na pamięć czy sprawdzian, który ma się odbyć za tydzień? To nie jest praca domowa, więc nie czują potrzeby, by zabierać książki do domu. I tu pojawia się olbrzymi problem.
Nauka to nie praca domowa
Córka waśnie zaczęła trzecią klasę i mamy powtórkę z rozrywki. Od ponad tygodnia proszę, by przyniosła książki do domu. Ona jednak nadal nie czuje takiej potrzeby, tłumacząc, że zapomniała, bo przecież nie było żadnej pracy domowej, a pani nie kazała spakować ich do plecaka. Tak silny nawyk mają również jej koledzy i koleżanki z klasy.
To zbyt małe dzieci, by rozumieć, na czym polega regularna nauka i powtarzanie przerobionego materiału. To normalne, jednak jak w takiej sytuacji uczyć dziecko systematyczności? Nie raz było tak, że córka nie przynosiła książek tygodniami.
Gdy pojawia się w Librusie informacja, że odbędzie się sprawdzian np. z zadań z treści z dodawania w zakresie 100, to rozumiem, że jest to sygnał, by uczeń się do niego przygotował. Tylko jak, skoro ja nie mam pojęcia, co potrafi moje dziecko, ani dokładnie jaki typ zadań aktualnie jest przerabiany? I tu zaczyna się kombinowanie rodzica, poszukiwanie podręczników po znajomych, którzy łaskawie podeślą fotki zadań.
Wydaje mi się, że w ramach ochrony dziecięcych pleców, systemowo pozbawiliśmy nasze dzieci szansy na nauczenie się niezwykle potrzebnej i ważnej umiejętności. Uczniowie nie mają nawyku powtarzania materiału i systematycznej nauki. Uważam, że to się tylko zemści na dzieciach".
Czytaj także: https://mamadu.pl/160353,jak-zachecic-dziecko-do-nauki-11-skutecznych-sposobow