Polacy narzekają na ceny na urlopie. Nie bądźcie śmieszni. To są prawdziwe paragony grozy
Nad polskim morzem bywam każdego roku. Owszem, ceny szokują, jednak to nie jest tak, że ktoś kogoś chce oszukać. Cenniki są wywieszone, więc nie rozumiem, skąd to zdziwienie? Dla mnie sprawa jest prosta: widzę ceny i sumuję, a następnie stwierdzam, czy mnie na to stać, czy mam ochotę tyle zapłacić (bo to inna para kaloszy). Nie pasuje mi cena – NIE ZAMAWIAM!
Sposobów, by nie płacić dużo, jest wiele. Poczynając od szukania tańszych knajpek, po przywożenie gotowego jedzenia z domu w słoikach. To można zaplanować, przeliczyć i racjonalnie ocenić. Proste!
Paragony grozy?
Są jednak inne paragony. To tu wieje grozą, ale jakoś w sieci ich nie widziałam. Trzy dni temu wydałam prawie 335 zł, a 2 dni później kolejne 120 zł. Jest dopiero początek sierpnia, a ja na dwie chore osoby zostawiłam w aptece prawie 500 zł i tu absolutnie nie mam wyboru – leki kupić muszę.
Nigdy zbytnio nie chorowaliśmy. Do ubiegłego roku w mojej apteczce można było znaleźć jedynie ibuprofen, paracetamol i sól fizjologiczną do inhalacji, może jakieś tabletki na ból gardła i tyle. Raz do roku może większa infekcja, gdzie potrzebny był syrop na kaszel i na tym koniec naszego chorowania.
W tym roku wszelkie rekordy biję nasze dzieci, a także ja i mój mąż, ale nie tylko u nas w domu tak to wygląda. Z kim nie rozmawiam, to jego rodzina płynnie przychodzi z jednej choroby w kolejną. Po kolei zarażają się członkowie rodziny, by po chwili przerwy złapać następną infekcję.
Mam dość!
Szczerze mówiąc, jestem już potwornie zmęczona. W tym sezonie poza mniejszymi bliżej nieokreślonymi infekcjami i alergiami przerabialiśmy zapalenie uszu, anginę, rumień zakaźny, krup, herpanginę, wirusowe zapalnie gardła oraz zapalenie oskrzeli... i możliwe, że to nie wszystko, bo już straciłam rachubę. Nie tylko zliczając infekcje, ale i w aptece, gdy trzeba płacić za leki.
W telefonie mam aplikację z wydatkami, zdrowie ma swoją oddzielną kategorię. Wprowadzając kolejny paragon na kilkaset złotych, zerknęłam na ubiegłe miesiące. Lipiec jedynie 200 zł, ale każdy poprzedni powyżej 500 zł! Jak już pisałam, tak jest nie tylko u nas. Chorują całe rodziny i to na poważne choroby, więc i rachunki niemałe. Płacą, bo nie mają wyboru.
Więc proszę, darujcie sobie to narodowe użalenie się nad sobą. Za belgijskie frytki w Krakowie musiałeś zapłacić 75 zł? Trzeba było ich po prostu nie kupować!
Czytaj także: https://mamadu.pl/175184,wydaje-nad-morzem-zaledwie-60-zl-na-obiad-dla-rodziny-to-nie-takie-trudne