"Moja córka nigdy nie była chorowitym dzieckiem. Gdy poszła do przedszkola, owszem, łapała jakiś katar, czy niewielkie infekcje. Dosłownie trzy rocznie i to tylko w sezonie zimowym. Pandemia była trudnym i stresującym czasem, jednak to zamknięcie sprawiło, że chorowaliśmy jeszcze mniej. Mam jednak wrażenie, że od września ubiegłego roku nadrobiliśmy średnią z tych wszystkich minionych lat!" – pisze nasza czytelniczka.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Starsza córka chodzi już do szkoły, a młodsza poszła do przedszkola. Byłam gotowa na choroby, bo to dość normalne, ale na to, co się działo w tym roku, nie byłam przygotowana. Istny maraton, w którym zarazki przekazywaliśmy sobie jak sztafetową pałeczkę. Rzadko chorowaliśmy równocześnie. Gdy jedno zaczynało czuć się lepiej, okazywało się, że kolejne ma jakieś niepokojące objawy.
Wycieńczeni sezonem jesienno-zimowym – własnymi chorobami i chorobami dzieci – czekaliśmy z mężem końca marca z nadzieją, że wiosna pozwoli nam odetchnąć...
Tymczasem jest połowa lipca, a ja tego końca nadal nie widzę. Wciąż trzymam się myśli, że ta infekcja będzie tą ostatnią w tym sezonie, a my w końcu będziemy mieli czas, by się zregenerować.
To nie byle katar
Przerobiliśmy anginę, szkarlatynę, rumień zakaźny, wirusowe zapalenie gardła, krup... o katarach i mniejszych infekcjach, bliżej nieokreślonych gorączkach nie wspominając. Straciłam już rachubę, kto z nas, kiedy i co przechodził.
Urlop na szczęście bez infekcji, ale dziewczynki chorowały tuż przed i zaraz po. Przecież ciepłe miesiące to nie czas, by martwić się o zapas leków. A ja przynajmniej raz w miesiącu jestem w aptece (nie wspominając, ile tam kasy zostawiam). Lato miało być tym bezpiecznym czasem, bez infekcji, a takim czasem absolutnie nie jest!
Przestałam planować, bo nie wiem, co przyniesie kolejny tydzień. Jak nie jedno to drugie się źle czuje. U znajomych to samo, prawie z nikim się nie widujemy, bo ciężko złapać ten 'zdrowy moment'. Gdy już się spotykamy, to zaraz mam telefon, że ktoś chory, więc mógł na spotkaniu nas zarazić. Modlę się, by żadne z nas nie złapało kolejnego świństwa, bo już nie mam siły.
Nie mogę się pozbierać i ciągle jestem zmęczona, bo jako matka jestem w trybie choroby. Przynajmniej od majówki nie powinnam nawet myśleć o infekcjach, co najwyżej o alergicznym katarze. Jest dopiero połowa wakacji, a ja już widzę, jak szybko zbliża wrzesień. Czas, gdy choroby to pewnik. Zastanawiam się, czy do tego czasu ten poprzedni sezon chorobowy raczy się wreszcie skończyć.
I znowu 38,5.
Jestem tym już potwornie zmęczona.
Może w tym roku tej wyczekiwanej przerwy po prostu nie będzie".