Sezon wakacyjny niedawno się rozpoczął, a turyści już straszą wysokimi cenami nad morzem. Czy ci, którzy dopiero wybierają się na urlop pod koniec lipca lub w sierpniu, mają się czego bać? Edyta przekonuje, że problem dużych wydatków na jedzenie wcale nie leży w wysokich cenach.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Jak co roku internet zalała fala paragonów grozy, które straszą wszystkich, którzy jeszcze są przed urlopem. Nie dość, że wydali już kupę kasy za nocleg, to na jedzenie wydadzą drugie tyle. Jak żyć? Może trochę bardziej z rozumem.
Od lat jeżdżę 4-osobową rodziną na wakacje i absolutnie nigdy nie mam problemu z wydatkami na jedzenie. Znam takie rodziny, które szukają miejsca z aneksem kuchennym i z powodzeniem gotują to samo, co w domu. Także sobie chwalą to rozwiązanie, bo nie wydają więcej, niż gdyby stołowali się we własnym domu. Zasada u nas jest jednak taka, że ja jestem na wakacjach i absolutnie nie gotuję. Mimo to na obiad dla całej rodziny nie wydaję więcej niż 60 zł.
Paragony grozy atakują
'Dwie porcje frytek 50 zł', 'ryba z surówkami i ziemniakami dla trzech osób ponad 300 zł', dwudaniowy obiad dla dwóch osób z napojami 150 zł'... itd. Czytam, przecieram oczy i pytam: 'Ludzie skąd u was to zdziwienie?'. Ceny są wszędzie podane, wystarczy dodać do siebie, by wiedzieć, ile przyjdzie nam zapłacić. Waga ryby podana jest za 100 g.
Ale też widzę, że co roku to przerasta turystów. Kawałek jest większy niż 100 g i trzeba będzie przemnożyć, wystarczy osobę, u której składa się zamówienie, podpytać, jakiej wielkości serwują filety czy tuszki. Zaduma nad paragonami grozy pokazuje jedynie, że ktoś ma olbrzymi problem z matematyką i planowaniem wydatków lub też z chęcią stołowania się przy głównym deptaku.
Od lat jeździmy do większych turystycznych miejscowości. Uwielbiamy Władysławowo i Kołobrzeg, dużo się tam dzieje i jeśli nie mamy ochoty na plażowanie lub jest brzydka pogoda, zawsze można wymyślić coś fajnego. Wynajmujemy małą kwaterkę, bo na wakacjach nie chcemy siedzieć w pokoju, proste warunki wystarczają. Dostępna jest wspólna lodówka, a pokojach kubki i talerzyki. Zakupy robimy w dyskontach, tych samych, które mamy koło domu. Zazwyczaj na śniadanie i kolację jemy kanapki, jogurt lub mleko z płatkami (a więc koszty takie jak w domu). Późnym popołudniem idziemy na obiad.
Tani obiad jest możliwy
Nie chodzimy jednak po najmodniejszych knajpach tuż przy plaży, oddalamy się od całego tego turystycznego zamieszania w poszukiwaniu barów mlecznych czy knajpek, które mają w ofercie zestawy dnia.
Od lat bez problemu znajdujemy miejsce, w którym dwudaniowy obiad kosztuje zaledwie 25-28 zł. Porcje są duże i smaczne. Ponieważ zawsze mamy jakieś drugie śniadanie, owoce i kanapki, a dzieci są w wieku przedszkolnym, to z powodzeniem wystarcza nam zakup dwóch takich zestawów. Cała czwórka jest najedzona i zadowolona. Naprawdę da się zjeść smacznie i tanio, nawet w najbardziej obleganych miejscowościach turystycznych!
Gofry grozy
Desery może i są nieco większym wyzwaniem, ale nam jakoś wystarczają klasyczne świderki, które kojarzą się nam tylko z wakacjami. Czy naprawę latem trzeba aż tak się objadać goframi wypełnionymi dodatkami po same brzegi? Lody to naprawdę nie tylko bardziej ekonomiczne rozwiązanie, ale i zdrowsze.
Nasze dzieci na początku wyjazdu otrzymują słodyczowy budżet. Wystarczy na jednego świderka dziennie. Jeśli mają ochotę na coś innego, muszą to dobrze przemyśleć, bo może się okazać, że przez kilka dni nie zjedzą nic. Dzięki takim rozwiązaniom zarówno my, jak i nasze dzieci pilnujemy wydatków. To cenna lekcja, którą warto dać dzieciom. I absolutnie nie sprawia to, że nasze wakacje są słabsze".