Odpuśćmy traumy naszych matek. Zbudujmy swoje związki zupełnie inaczej
- Nie jesteśmy odosobnieni w swoim istnieniu. Za nami są zastępy ludzi, wielopokoleniowe doświadczenia.
- Wszystko to rzutuje na nasze codzienne zachowanie, czy tego chcemy, czy nie.
- Warto to zaakceptować, objąć, zabrać to, co nam służy, a resztę odpuścić. Nie mścić się na mężczyznach za krzywdę matki, babki, prababki.
To nas nie dotyczy
– I znowu to zrobił, dokładnie tak, jak przypuszczałam – słyszę swoje galopujące myśli i czuję, jak wzrasta napięcie, jeden krok, drugi i wybuch: krzyk, złość, kłótnia.
Skąd mogłam przypuszczać, że tak się zachowa? Pewnie stąd, że znamy się niemal piętnaście lat. Gros prawdy jest jednak taki, że nie wiedziałam, jak się zachowa. Zaprojektowałam to w swojej głowie na podstawie doświadczeń z przeszłości. I nie tylko moich, ale również doświadczeń moich przodkiń, tych kobiet, które były przede mną.
Nie tak dawno moja terapeutka wypisała mi na tablicy, czarno na białym listę moich intencji, projekcji i potrzeb, które odpaliły mi się przez jakiś bodziec, zachowanie mojego partnera. Ono, to zachowanie, było jakieś, po prostu, zwyczajne. Nie dotyczyło mnie w ogóle. A jednak odebrałam je inaczej.
Czyste kartki
Funkcjonujemy w takich układach codziennie. Każda relacja, jaką tworzymy, jest obciążona jakąś traumą, doświadczeniem, ona już jest jakaś, od momentu jej rozpoczęcia. Nie wchodzimy w związek, jako czyste kartki, a każde nasze wspomnienie, nawet to nie do końca uświadomione, rzutuje na jakości, które wprowadzamy w swoim życiu.
I tak na poziomie głębszym, niż mogłybyśmy przypuszczać, jako kobiety mścimy się na mężczyznach za krzywdy naszych matek, babć, prababć. Tymczasem nasz mężczyzna jest tutaj, całkiem rzeczywisty i często kochający i oddany. I prawdopodobnie nie zasługuje na to „szambo”, które w niego uderza.
Jest niezwykle trudne, by nie pójść tymi utartymi przez przeszłość drogami. To bardzo silne schematy, które cały czas w nas pracują. Da się je zmienić i trzeba to zrobić, by nie krzywdzić kolejnych ludzi.
Puszczam was, z miłością
Kiedyś podczas jednej z medytacji prowadzonych usłyszałam takie zdanie, żeby spotkać się z tymi sylwetkami naszych przodków, zaakceptować to, kim oni byli i puścić ich z miłością. Po prostu uwolnić siebie od nich, a ich od siebie. Nie ciągnąć ich dalej w swojej rzeczywistości, wziąć to, co chcemy zabrać, ale odpuścić i zostawić, to co nam nie służy. To jak oddzielanie ziarna od plew na poziomie duchowym.
Przez stulecia kobiety były stygmatyzowane, poniżane, gwałcone, stawały się ofiarami przemocy. Nie da się wymazać z historii ludzkości tego, że to z rąk mężczyzn doznawały cierpienia najczęściej. To wielkie i okrutne, to wielopokoleniowa trauma, która nie jest łatwa do uleczenia.
Patriarchat, nierówny podział ról w gospodarstwach domowych, wciśnięcie kobiet przez dekady w fartuchy i paradygmat: zamknij się, głupia kobieto, nie masz nic do powiedzenia – to wszystko wciąż silnie w nas pokutuje. Zmieniły się czasy, zmienili się mężczyźni, zmieniły się kobiety. Jesteśmy silne i nie dajemy sobą pomiatać. To wciąż jednak proces.
Kiedy słyszę swój podniesiony głos, to często nie są moje słowa. Kieruję w stronę partnera żal mojej mamy, mojej babki, prababki i tych wszystkich kobiet, które były za mną. Nie pamiętam ich, ale krzyczę i manifestuję naszą siłę, dla nich wszystkich.
Tylko że to nie działa. Moja rodzina jest moją siłą, a fundamentem mojej rodziny jest mój związek. Więc z miłością, w każdej trudnej chwili, staram się puszczać traumy moich przodkiń. I po kolejnym oddechu, odpowiadam sobie na pytanie: Czy tam w środku, zła i bezsilna, to wciąż ja?
Czytaj także: https://mamadu.pl/167809,coraz-wiecej-par-rozstaje-sie-po-narodzinach-dziecka-ono-nie-jest-niczemu