Wagary to nic. "Dzieci mają problemy, o których nam się nie śniło" - wyznanie dyrektora
Wagary to nie problem
- Sam byłem uczniem jeszcze całkiem niedawno. Doskonale to pamiętam. Wtedy problemem wychowawczym były wagary i papierosy palone przez uczniów na tyłach szkoły - zaczyna. Marcin prosi o zmianę imienia, jak mówi, wtedy będzie mógł powiedzieć więcej.
W szkole, w której jest "szefem" uczy się obecnie około 400 osób, są to dzieci z terenów wiejskich. Prosi, żeby wyraźnie zaznaczyć, że nie mówimy o wielkim mieście, bo tam podobno jest jeszcze gorzej. Tak słyszał od kolegów.
Z wagarowiczami nikt nie walczy. - Część dzieciaków potrafi tygodniami wychodzić z domu, czasem pod szkołę przywożą ich rodzice, a mimo to na lekcje nie docierają - mówi.
Zaznacza, że jego placówce to rzadkość, tak jak nie zdarzają się ucieczki z jednej lekcji. - Dziś ze szkoły nie da się tak prosto wyjść przed końcem zajęć, placówka jest zamknięta, żeby się wydostać, trzeba przejść przez nauczycieli dyżurujących i woźne. Z tym sobie poradziliśmy - wyjania.
Przemoc to codzienność
- W zasadzie nie ma dnia bez interwencji, zdarza się, że wzywamy policję. Widzieliście te sceny z amerykańskich filmów, jak koledzy wrzucają dzieciaka do kontenera na śmieci, albo moczą mu głowę w toalecie? Więc te dzieciaki też to widziały i stosują. Sprawa po sprawie zgłaszamy to do sądu rodzinnego, ale im się nigdy nie spieszy - przyznaje dyrektor.
Do bójek zwykle wzywani są rodzice, są tacy, z którymi dyrektor widuje się często. - Możemy dziecko wysłać do pedagoga, ale o psychologa muszą poprosić rodzice. A oni zwykle problemu nie widzą. Powiedzieć, że z niektórymi pracuje się ciężko, to jak nic nie powiedzieć - słyszę.
A handel kwitnie
Na szkolnych korytarzach zakazane są energetyki, więc dzieciaki wnoszą je po kryjomu. Starsze sprzedają młodszym. - Piją to nawet drugoklasiści, oczywiście nauczyciele konfiskują, ale nie wszystko jesteśmy w stanie wyłapać. Zwłaszcza że w sklepach spożywczych sprzedaje się to uczniom bez mrugnięcia okiem. Bez regulacji prawnych nic nie zrobimy na większą skalę - dodaje Marcin.
- Tak od szóstej klasy w górę mamy już realny problem z dopalaczami i narkotykami. Nie wiem, proszę nie pytać, skąd oni to biorą. Ale z roku na rok mamy więcej interwencji. Niestety to wiąże się też z innymi problemami - wyjaśnia dyrektor.
W tym roku w szkole doszło już do dwóch prób samobójczych. W latach ubiegłych też się zdarzały. - Żyjemy w ciężkich czasach. Mam w szkole świetnych nauczycieli, specjalistów, mamy doskonałe programy wsparcia dla dzieci z trudnościami, ale i dla rodziców. U nas to działa dobrze, ale wciąż niewystarczająca, zwykle dlatego, że rodzice nie chcą współpracować, ale są szkoły, gdzie problemy są znacznie większe i nie ma specjalistów i to są tragedie - dodaje mężczyzna.
Jak to zmienić
Pytam nieśmiało, czy Marcin ma pomysł, co zrobić, żeby problemy się nie mnożyły. - Zgłaszać, od razu, jak rodzic coś zauważy, nie ważne, czy mówimy o nagłej zmianie zachowania dziecka, o sygnałach, że ktoś dziecko krzywdzi, zastrasza, ale też w każdym przypadku, który nas niepokoi. Rodzic powinien zawsze informować o tym nauczyciela - uważa dyrektor.
- To nie są łatwe czasy do wychowywania dzieci, wiem, bo sam też jestem ojcem. Ale jeśli my dorośli zaufamy sobie nawzajem i będziemy razem pracować nad poprawieniem bezpieczeństwa naszych dzieci w placówkach, to wtedy możemy coś osiągnąć - konczy.