Kładę dziecko spać późno. To dobre dla całej rodziny
Pora na dobranoc
Dobranocki już dawno nie ma, ale się utarło, że ta 19.30 to najwyższy czas, by dziecko grzecznie zaległo w łóżeczku lub przynajmniej zaczęło powoli zmierzać w jego kierunku. I wcale bym się nie obraziła, gdyby tak było. Po ciężkim dniu też chętnie poleżałabym w wannie, zrelaksowała się z książką w sypialni lub na kanapie przed TV nadrobiła serialowe zaległości. Jednak 19.30 to dla naszego malucha najlepsza pora na zabawę z siostrą, która po szkole i odrabianiu lekcji dopiero ma dla niej czas. Gdy starsza idzie czytać książkę koło 20.30, młodsza dosłownie tryska pomysłami na coraz to nowe zabawy z rodzicami.
Ja też muszę odpocząć
Nasze pierwsze dziecko bardzo szybko i intuicyjnie uregulowało sobie pory drzemek i snu. Była dużym śpiochem, więc rozpieściła nas czasem wolnym, którym spokojnie dysponowaliśmy, organizując sobie wieczorny relaks (lub pracę).
Z młodszą nie jest już tak kolorowo. Od początku spała mniej, krócej i rzadziej niż pierworodna. Gdy doszliśmy do etapu jednej drzemki i nocnego snu, zaczęliśmy dosłownie walczyć, by córka raczyła się położyć o "normalnej" godzinie. Kąpiel, wyciszanie, czytanie i leżenie w łóżku. Nie było żadnych dramatycznych scen czy ucieczek, ale sam proces każdego dnia trwał prawie 3 godziny. Wyraźnie niezmęczone dziecko wierciło się w łóżku. Z nudów nie chciało leżeć samo. Byliśmy nerwowi, bo ile można?
Niby wszystko "podręcznikowo" ogarnięte, a mały uparciuch i tak padał dopiero o 23.00. I nici ze wspólnego wieczoru, relaksu i przyjemności bez dzieci. Dyżurujący rodzic zazwyczaj sam przysypiał. Rozespany, po osiągnięciu sukcesu z 2-latkiem sam miał ochotę już tylko iść spać.
Szkoda życia
Po kilku miesiącach ostatecznie stwierdziliśmy, że nam naprawdę szkoda czasu, życia i nerwów, by leżeć i patrzeć po ciemku w sufit. Szkoda też i dziecka, z którym przez ten czas można porobić wiele fajnych rzeczy. Młodsza córka najwyraźniej ma znacznie mniejsze potrzeby snu. Śpi krócej w ciągu dnia, ale i nie śpieszy się jej do łóżka wieczorem. Patrząc z perspektywy malucha, zrozumieliśmy, że ten wspólny czas jest jej niezwykle potrzebny. Jest też bardzo atrakcyjny, bo rodzice w końcu nie pracują, a i konkurencja w postaci siostry znika z horyzontu.
Gdy odpuściliśmy, nagle odeszła presja wcześniejszego wracania do domu, gdy robimy coś fajnego. Dodatkowe kilka godzin sprawiło, że jesteśmy bardziej elastyczni i częściej pozwalamy sobie na miłe spędzanie wieczoru. Możemy wyjść do restauracji czy na spacer. Zamiast od 19.00 skupiać się na wyciszaniu i procesie usypiania, spędzamy aktywny czas razem.
Widać po dzieciach, że to dużo im daje, a i my jesteśmy bardziej usatysfakcjonowani jako rodzice. Myślę, że nie jest to "sposób" dla każdego. Są dzieci, dla których duża ilość snu i cały proces jest niezwykle ważny. Jednak warto pamiętać, że ten medal ma dwie strony. Usypanie nie musi wyglądać tak samo dla każdego malucha. A skoro dziecko nie jest śpiące i nie potrzebuje aż tyle snu, to po co męczyć i dziecko, i siebie?
Nasza pociecha ewidentnie idzie spać, gdy jest śpiąca. Co jakiś czas pytamy, czy chce jej się spać, a gdy sama zadecyduje, że już jest zmęczona, usypia dosłownie w 5 minut i absolutnie nie potrzebuje do tego towarzystwa. Drugiego dnia nie jest ani zmęczona, ani marudna. Jak nie oglądałam seriali, tak dalej ich nie oglądam, ale zyskaliśmy wiele cennego czasu z naszymi dziećmi. Jestem wręcz przekonana, że nie będzie tak wiecznie. Gdy zacznie się przedszkole, będzie bardziej zmęczona. Gdy zrezygnuje zupełnie z drzemek, najpewniej będzie jej potrzebne więcej snu w nocy, ale na ten moment nie zmierzam zmuszać dziecka do chodzenia spać po wieczorynce. Skoro ona sama okazała się przeżytkiem, to i może podobnie jest z najlepszą porą na usypianie... powinna odejść do lamusa.