"To jakiś obłęd". Poszła z dzieckiem na zapiekankę. Cena na paragonie zwala z nóg
Dziecko chciało zapiekankę
"Muszę to wam pokazać, bo mało nie zemdlałam. Wybraliśmy się z mężem i synem do Kazimierza Dolnego. Nie chcieliśmy wyjeżdżać na cały weekend, bo przy dzisiejszych cenach, zwyczajnie nas na o nie stać. Na szczęście z Warszawy jest wszędzie blisko. Nasz 10-latek nie był dotąd w Kazimierzu, więc uznaliśmy, że to idealne miejsce na jednodniową wyprawę" - pisze kobieta.
Zaznacza, że nie chce się użalać nad sobą i zdawała sobie sprawę, że to turystyczne miasteczko do najtańszych nie należy, jednak nie spodziewała się aż takich cen. Rodzina spacerowała dłuższą chwilę, aż syn zgłosił, że jest głodny. "Tam jest taki bar, który pamiętam jeszcze ze szkolnych czasów. Nic wykwintnego, ale pamiętałam, że mieli pyszne zapiekanki" - wspomina.
Rodzina weszła do środka i zamówili: chłopiec zapiekankę, rodzice dwa cheeseburgery i butelkę coli. "Kiedy kasjerka powiedziała ile mam zapłacić, aż zbladłam. 75 zł! Przecież to jakiś obłęd" - grzmi kobieta. Na dowód przesyła zdjęcie paragonu.
Wypad na jeden dzień
Kobieta jest przerażona cenami, jakie zastała w uroczym miasteczku. Wylicza koszt wyprawy, paliwo ponad 200 zł, parking 25 zł, skromny posiłek 75 zł, lody 36 zł. "Za tych kilka godzin rozrywki naprawdę nie było warto. Obiad na miejscu sobie odpuściliśmy, po powrocie zjedliśmy w domu zupę na kolację.
"Słabo widzę wakacje w tym roku. Nasza miejscówka nad morzem podrożała 30 proc. względem ubiegłego roku. Nie ma już bonów turystycznych, jedzenie w restauracjach to jakiś kosmos. Zaczęłam studiować menu w tym barze i widzą, że frytki z 6 zł nagle zyskały wartość dwukrotnie wyższą. 12 zł za 100 g kartofli, to przesada".
"A jechać na wakacje, żeby stać przy garach, to trochę bez sensu, zwłaszcza że pokoje z kuchnią nad morzem są astronomicznie drogie. W tym roku wakacje syn spędzi w domu, może uda nam się pojechać na pobliską plażę, albo piknik, ale zdecydowanie z własnym prowiantem" - czytamy.