Tych 7 rzeczy pamiętamy z naszego dzieciństwa, ale my z nich zrezygnowaliśmy. Czy powinny powrócić ?
- Okres dzieciństwa kojarzy nam się zwykle pozytywnie, a jednak nasze dzieci wychowujemy często zupełnie inaczej.
- Są rzeczy, które robili nasi rodzice, ale my przy wychowywaniu naszych dzieci zrezygnowaliśmy z nich.
- Te rzeczy dobrze pamiętamy z naszego dzieciństwa, czy powinny powrócić?
Często swoje dzieciństwo wspominamy z rozrzewnieniem, a jednak własne dzieci wychowujemy zupełnie inaczej, Czy są pewne rzeczy, które robili nasi rodzice, a my z nich niepotrzebnie zrezygnowaliśmy? Czy powinny powrócić do współczesnego rodzicielstwa?
7 rzeczy, które pamiętamy z naszego dzieciństwa - czy powinny powrócić?
1. Spędzaliśmy całe dnie na zewnątrz. To chyba największa zmiana, jaka dokonała się w ciągu zaledwie kilkunastu lat. Dzisiejsi 30-parolatkowie doskonale pamiętają czasy, gdy chodziło się z kluczem na szyi, a po lekcjach spędzało się długie godziny na dworze.
Nie tylko chcieliśmy, ale byliśmy wręcz zmuszani do wyjścia na zewnątrz. "Idź, pobaw się na dworze” – to podstawowe hasło większości ówczesnych rodziców. Niektóre dzieciaki miały wyznaczony obszar zabawy, inne cieszyły się jeszcze większą swobodą, bo miały wrócić do domu "zanim się ściemni”.
W wolne dni dzieci pojawiały się w domu tylko w godzinach posiłków, by po chwili znów pobiec gdzieś z rówieśnikami. Nikt nie namierzał ich telefonem komórkowym, bo ich jeszcze nie było. Teraz takie swobodne puszczenie dzieci "samopas” jest nie do pomyślenia.
Wychodzimy na place zabaw, wychodzimy na rower, wychodzimy na spacer. Oczywiście, być może mamy większą świadomość konkretnych zagrożeń, ale wtedy też one były i byliśmy uczeni większej odpowiedzialności za samych siebie. Czy te czasy biegających po dworze 5-6,7-latków, bez nadzoru rodziców, jeszcze powrócą?
2. Wymyślaliśmy sami swoje zabawy i bawiliśmy się bez udziału dorosłych. Rodzice z pokolenia moich rówieśników raczej nie bawili się z nimi. Był świat dorosłych i świat dzieci, a zabawa należała do tego drugiego świata.
Nie pamiętam, żebym jakoś szczególnie ubolewała, że moja mama nie bawi się ze mną zabawkami, od tego miałam koleżanki, które często przychodziły po prostu do mnie bez wcześniejszego zaproszenia. Teraz bawimy się z naszymi dziećmi nawet wtedy, gdy nie mamy na to ochoty. Po prostu wychodzimy z założenia, że to nasz rodzicielski obowiązek.
3. Byliśmy bardziej samodzielni. Kilkanaście lat temu mało który rodzic miał cechy rodzica-helikoptera, który wiecznie czuwa nad bezpieczeństwem dziecka i kontroluje każdy jego ruch.
Raczej chcąc nie chcąc musieliśmy uczyć się samodzielności, np. odgrzania sobie obiadu po przyjściu ze szkoły, odebrania po drodze młodszego rodzeństwa z przedszkola (teraz w głowie się to nie mieści!) czy samodzielnego załatwiania spraw z rówieśnikami, bo rodzice nie wiedzieli albo nie mieli czasu na takie błahostki.
Z jednej strony to oczywiście dobrze, że rodzice tak bardzo są zainteresowani życiem dziecka i chcą mu wszystko ułatwić i we wszystkim pomóc, ale z drugiej strony, czy w ten sposób nie wychowujemy pokolenia niezaradnych i niesamodzielnych dzieci?
4. Byliśmy bardziej odpowiedzialni. Z większą samodzielnością wiąże się większa odpowiedzialność za samego siebie. Rodzice pozwalali nam np. pójść pobawić się "dwa bloki dalej” czy do sąsiadów na końcu wsi, ale musieliśmy przestrzegać określonych zasad bezpieczeństwa.
Teraz też uczymy nasze dzieci odpowiedzialności, ale chyba mamy jednak mniejsze do nich zaufanie. Wolimy np. podwieźć je do kolegi niż pozwolić na samodzielną wyprawę rowerową, choć już kilka razy odbyliśmy rozmowy na temat zasad bezpieczeństwa. Często dla własnej wygody i spokojnego sumienia wyręczamy nasze dzieci, zamiast dać im możliwość wykazania się i w ten sposób budować ich pewność siebie.
5. Nie było presji na sukces. A przynajmniej o wiele mniejsza niż obecnie. Z moich rówieśników praktycznie nikt nie chodził na zajęcia dodatkowe, chyba że były to jakieś zajęcia sportowe. Oczywiście pewnie wynikało to z dostępności takiej oferty (a raczej jej braku), ale teraz trend jest często odwrotny – rodzice prześcigają się w zajęciach dodatkowych, na które zapisują dzieci. Wypełniają ich tygodniowe harmonogramy po same brzegi, bo są przekonani, że to klucz do przyszłego sukcesu ich dziecka.
6. Byliśmy uczeni dobrych manier. "Proszę”, "dziękuję”, "przepraszam” oraz "dzień dobry” i "do widzenia” to była podstawa dobrego wychowania. Ja i moi rówieśnicy mówiliśmy "dzień dobry” wszystkim sąsiadom bez wyjątku, bo wiedzieliśmy, że starszym okazuje się szacunek.
To może przestarzałe myślenie, bo szacunek nie należy się od wieku, ale zachowania, ale jednak mieliśmy wpojone podstawowe zasady savoir vivre. Teraz spotykam na ulicy kolegów moich dzieci i one w większości nie potrafią się ze mną przywitać. Nawet nie oczekuję "dzień dobry”, wystarczyłoby bardziej luzackie "hej”.
7. Obowiązki domowe były normą. Teraz często współcześni rodzice zastanawiają się, jak zachęcić dziecko do obowiązków domowych. Nasi rodzice nie mieli z tym problemu, bo były one po prostu na stałe wpisane w nasz codzienny czy tygodniowy rozkład zajęć.
Wśród moich rówieśników najczęstszym obowiązkiem było wynoszenie śmieci, odkurzanie i oczywiście utrzymywanie porządku w swoim pokoju. Nie twierdzę, że zawsze wszystkie swoje obowiązki dzieci wykonywały "bez szemrania”, ale nikt nie dyskutował w kwestii ”dlaczego akurat ja mam to robić, zrób to za mnie”.
A wy jakie rzeczy, które były normą w czasie waszego dzieciństwa, przenieślibyście do współczesnego wychowywania?
Czytaj także: https://mamadu.pl/150947,kim-sa-ludzie-z-pokolenia-always-on-generacja-c-zawsze-podlaczeni