Absurdalne kryteria ocen z zachowania. Za to karane są dzieci - witaj w polskiej szkole!
- Rodzice skarżą się, że ich dzieci dostają w szkole ujemne punkty za zachowanie, kiedy nie ze swojej winy spóźnią się na zajęcia albo mają... niezatemperowane kredki.
- Jeśli dziecko dobrze pokombinuje, to może "zarobić" dodatkowe punkty za zachowanie minimalnym wysiłkiem albo... wysiłkiem rodziców. I w ten sposób nadrobić punkty, które stracił za poważne przewinienia, np. agresję.
- Zdaniem internautów takie metody mają służyć tylko i wyłącznie tresurze dzieci i przygotowaniu ich do bezmyślnego wykonywania poleceń.
Punkty za zachowanie
W internecie nie brakuje relacji rodziców i uczniów, którzy zdradzają, za co konkretnie można dostać w szkole punkty w ramach "zachowania". Z jednej strony można sobie pomyśleć, że wystarczy się grzecznie zachowywać, nie bić z kolegami, nie przeszkadzać na lekcjach i pamiętać o podstawowych zasadach kultury. Wystarczy na piąteczkę? Nic z tych rzeczy, bo dzieci w wielu szkołach są oceniane nie za całokształt, a wyrywkowo na podstawie poszczególnych sytuacji.
Nauczyciel przyznaje im punkty za konkretne czynności. Dzieci znają zasady i wartości punktów, które mogą dostać za określone zachowanie i zaczyna się klasowy bieg po jak największą liczbę punktów. Wygra ten, który najlepiej się zachowuje? Niekoniecznie, bo wystarczy, że dziecko dobrze policzy i pokombinuje.
Absurd goni absurd
Na porządku dziennym są sytuacje, w których uczniowie są karani m.in. za spóźnienia do szkoły. A przecież w młodszych klasach są one zależne od rodziców, którzy swoje pociechy na te lekcje odprowadzają czy odwożą, a nie samych dzieci. Dlaczego więc to one mają "obrywać" za to, że mama stała w korku? Pierwsze -10 punktów zaliczone.
Jednak karanie dzieci za spóźnienia rodziców to nic w porównaniu z odejmowaniem punktów za... niezatemperowane kredki w piórniku czy nawet zmianę miejsca w klasie. Problem w tym, że system oceniania zachowania dzieci jest indywidualny dla każdej szkoły, więc nie ma odgórnych zasad, które wskażą, jak te dzieci powinny się właściwie zachowywać. W jednej szkole pożądane mogą być te zatemperowane kredki, natomiast w innej nikt już nie zwróci na to uwagi.
Naturalne wydaje się to, że najważniejszy jest całokształt dziecka. Wszyscy uczniowie są jednak mierzeni jedną miarką, kompletnie nie bierze się pod uwagę ich ogólnych predyspozycji czy nawet zainteresowań – bo okazuje się, że punkty są przyznawane także za uczęszczanie na szkolne zajęcia dodatkowe, takie jak kółko teatralne czy chemiczne. Ale co jeśli dziecko realizuje swoje zainteresowania poza szkołą, bo na przykład placówka ich nie gwarantuje? Nie trzeba daleko szukać – nie każda szkoła bowiem może pochwalić się własnym basenem czy prowadzeniem lekcji skrzypiec.
Pobicie kolegi? Punkty da się nadrobić
Odpowiedź jest prosta: nie dostanie dodatkowych punktów, bo kryteria ich przyznawania są tak samo absurdalne, jak odejmowania. "Przecież tu chodzi o angażowanie się w życie szkoły" – może ktoś powiedzieć o tych zajęciach dodatkowych. Ale to jest już osobna kwestia, bo nie każde dziecko jest na tyle śmiałe, by biegać na wszystkie zajęcia dodatkowe i próbować sił w każdym konkursie, dzięki czemu też nabije sobie kilka dodatkowych punktów. Dziecko może nie chodzić na szkolne kółko wiedzy o społeczeństwie czy nie brać udziału w szkolnym konkursie matematycznym z miliona różnych powodów, ma do tego prawo. Ale co to ma wspólnego z jego zachowaniem?
Dla wielu dzieci to okazja do nadrobienia punktów, które im wcześniej zabrano. Ponoć zdarzają się sytuacje, że dzieci, które mają na koncie poważne przewinienia takie jak agresję w stosunku do kolegów, nadrabiają punkty z zachowanie właśnie w ten sposób. Jednym z najprostszych sposobów jest jednorazowe uczestnictwo w szkolnych akcjach charytatywnych. Niestety chęć wzięcia udziału w szlachetnych zbiórkach nie zawsze wynika z refleksji tych uczniów a jest nakazem rodziców, którzy tą punktację chcą nadrobić. I tak oto chłopak, który pobił kolegę, może przynieść kilka rzeczy (które kupią rodzice) na zbiórkę charytatywną, by trochę zniwelować skutki swojego występku.
A to też ciekawa kwestia, bo są szkoły, w których liczba punktów przyznana za pomoc w zbiórkach była zależna od tego, co ktoś przyniósł. A przecież wiadomo, że za to płacą rodzice, więc dlaczego zachowanie dziecka, które przyniesie więcej i droższe rzeczy, ma być ocenione lepiej niż tego, który przyniesie symboliczną czekoladę? Przecież pomoc to pomoc.
Rodzice są oburzeni i nie ukrywają, że tego typu zachowanie wspiera kombinowanie i krzywdzi dzieci, które może są mniej przebojowe i wyrachowane. Przecież nauczyciel nie ma oczu dookoła głowy i te najbardziej szlachetne rzeczy mogą dziać się za jego plecami. "To ślepa tresura" – podsumowują system punktowy rodzice.
To już ostracyzm?
Ale to nie koniec szkolnych pomysłów na ocenianie zachowania dzieci. W niektórych szkołach nauczyciele mają dodatkowo wystawiać uczniom ocenę z zachowania, którą przyznała... klasa. Z jednej strony wydaje się to sensowne, by niektóre dzieci mogą być kulturalne w stosunku do nauczycieli i niezbyt koleżeńskie w stosunku do kolegów z klasy, ale jednocześnie, w rękach dzieci, jest to narzędzie do pokazania kogo się lub, a kogo nie.
Czyli dziecko z niską oceną ma jasny przekaz, że klasa go nie lubi. Nie ważne, czy zasłużenie czy nie – szkoła nie powinna w to ingerować i przyznawać dzieciom odznak za bycie w "top 3 najbardziej lubianych osobach w klasie". Czemu to ma służyć? Rodzice sami przyznają, że nie wiedzą. Ale dla uczniów to doskonała okazja, żeby "odegrać się" na kimś, kogo po prostu nie lubią.
Czytaj także: https://mamadu.pl/140635,za-co-uczniowie-dostaja-uwagi-uzycie-telefonu-to-przestepstwo