"Po raz drugi zostałam samotną matką". Mama 8 dzieci o tym, dlaczego czasem lepiej odejść
Miesiąc przed świętami mąż Patrycji wyprowadził się z domu. Została sama z dziećmi. "Po raz drugi w życiu zostałam samotną matką" - powiedziała wtedy. Nie ma jeszcze 40., jej najstarsza córka ma 22 lata, najmłodsza rok. O tym, dlaczego lepiej jej samej niż z narcystycznym partnerem, opowiada nam blogerka Mummy of 8 - samodzielna mama siedmiu córek i jednego syna.
- Miesiąc przed świętami Bożego Narodzenia wezwała policję, funkcjonariusze pomogli jej mężowi opuścić dom.
- Po raz drugi w życiu została samodzielną mamą, tym razem z ósemką dzieci. Jak zaznacza - w końcu poczuła spokój.
- Patrycja Czerwińska o tym, dlaczego ojciec nie może być tylko kapeluszem na wieszaku i jak wygląda jej nowa rzeczywistość - rzeczywistość samodzielnej mamy na obczyźnie.
To są zawsze ciężkie decyzje, niezależnie od tego, ile dzieci jest w domu, ale czasem muszą zapaść. W moim przypadku na szali leżało dobro dzieci i moje. Do naszego rozstania doszło dość nagle. Wezwałam do domu policję, która pomogła mężowi się wyprowadzić.
Doszło do zachowań przemocowych?
Tak.
Czy to był pierwszy raz?
Powinnam zacząć od tego, że to nie było działanie pod wpływem impulsu. Ludzie czasem robią głupie rzeczy w stresie, sytuacji zaskoczenia, ale my mówimy o rozmyślnym działaniu, zresztą nie po raz pierwszy. Takie sytuacje zawsze narastają, inaczej nie mówiłybyśmy o przemocy, tylko o epizodzie.
Mój mąż jest osobą narcystyczną. Nie radzi sobie w sytuacjach, kiedy nie ma nad wszystkim absolutnej kontroli. Przez lata manipulował rzeczywistością i ludźmi wokół. Długo mu się to udawało również w domu. Ostatnie dwa lata to była już równia pochyła. W nim narastała frustracja i pozwalał sobie na coraz więcej. Te zuchwałe zachowania były coraz częstsze.
Długo byliście razem?
18 lat, prawie 15 lat temu wzięliśmy ślub.
Ta relacja nosi znamiona uzależnienia?
Zdecydowanie. I to nie od miłości czy konkretnej osoby. Bardziej chyba od emocji, adrenaliny. Moje życie nigdy nie było proste, sporo się działo, wychowałam się bez ojca, miałam różne przygody, które przypłaciłam nerwicą. Małżeństwo dawało mi zawsze dużo skrajnych emocji.
Nie chciałaś, żeby twoje dzieci przez to przeszły?
Absolutnie nie przeszłoby mi przez myśl, żeby zatrzymać faceta w domu tylko dlatego, żeby rodzina była pełna, to najgorsze, co można zrobić dzieciom. To jeden z największych błędów, jakie popełniają kobiety zatrzymywanie faceta w domu tylko po to, aby w nim był, żeby przysłowiowy kapelusz wisiał na wieszaku.
Czułaś się zmanipulowana przez te lata?
To tak nie działa. Gdybym czuła, że on mną manipuluje od początku, nie bylibyśmy razem tak długo. Pewne rzeczy dopiero z perspektywy czasu można dostrzec. Pojawiają się jakieś przebłyski w różnych sytuacjach. To się zbierało. Prawda jest też taka, że mąż dużo wyjeżdżał do pracy, w naszym życiu sporo się działo przez te lata, nie było wiele czasu, żeby skupiać się na naszej relacji.
Bywał w domu na weekendy, wtedy w naturalny sposób całe życie kręciło się wokół niego. Tu, gdzie teraz mieszkamy, nagle zaczął być w domu codziennie i okazało się, że tak się nie da żyć. Na weekendowego gościa i jego wybryki przymykasz oko, jak na psotne dziecko.
Nie udźwignął opieki nad ósemką dzieci? Macie w domu dziecko ze spektrum autyzmu, ADHD...
To przełknął. Wydaje mi się, że to wpasowało się w jego obraz świata. Wiedział, że nie ma na to wpływu, więc wmówił sobie, że on się nimi zajmie. Może nawet będzie mógł pokazać na zewnątrz, jaki jest dzielny, bo radzi sobie z nimi. Mimo trudnej sytuacji.
A w rzeczywistości...
W rzeczywistości on nie radzi sobie nawet sam ze sobą, ze stresem, emocjami, problemami... W efekcie miałam poczucie, że cały świat jest na mojej głowie. Szkoła, dom, pomoc dla dzieci, a obok mnie siedzi dorosły facet, który zamiast mi pomóc to wszystko dźwigać, ciągle szturcha mnie patykiem. Bo ja próbowałam zapanować nad światem, a on w tym czasie chciał, żeby skupić się na nim i jego potrzebach.
Zachowywał się jak jedno z dzieci?
On cały czas zachowuje się jak dziecko. Małe i rozkapryszone. Każde zdanie, które wypowiada, zaczyna się od "ja". Nawet teraz, liczy się tylko on, jego potrzeby i uczucia.
Po wyprowadzce szuka kontaktu z dziećmi?
I tak, i nie. Trochę mówi, że chce, ale chyba tylko dlatego, że tak wypada, że taka jest prawidłowa postawa, ale nieszczególnie mu zależy. Dzieci nie chcą się z nim widywać, gdyby wykazały zainteresowanie, pewnie do tego spotkania by doszło. Jedna z córek spotkała go przypadkiem w drodze do szkoły, podwiózł ją, ale mówiła, że nie interesował się szczególnie resztą, mówił tylko o sobie.
Dzieciaki nie tęsknią?
Samo rozstanie to był dla nich szok, był płacz, strach. To normalne, kiedy policja nadzoruje wyprowadzkę ojca. Ale dziś mówią wprost, że nie chcą, żeby wracał. Kilka razy już słyszałam "dziękuję, że go nie ma". Nie tęsknią.
A jak ty się odnajdujesz w tej rzeczywistości sama z dziećmi?
Na to potrzeba jeszcze sporo czasu. Muszę osiąść w nowej sytuacji, ustalić dokąd zmierza moje życie, bo to jednak wielka zmiana, z którą muszę się oswoić. Takie rozstanie to też mnóstwo formalności, z którymi nadal próbuję się uporać. Wiele rzeczy będę musiała ułożyć na nowo, np. z racji na tę sytuację nie jestem w stanie wykonywać mojej dotychczasowej pracy.
Jestem fotografem rodzinnym, jak miałabym pójść teraz na sesję brzuszkową albo z noworodkiem? Nie byłabym w stanie pracować normalnie, będę musiała znaleźć inne zajęcie. Ale przyjdzie na to czas.
A taki zwykły szary dzień? Kiedy stajesz rano i w domu jest siódemka dzieci... (najstarsza córka Patrycji jest już dorosła i mieszka oddzielnie).
Niczym się nie różnią od twoich. Wstajemy, jedzą śniadanie, odprowadzam młodsze do szkoły, starsze idą same. W domu zostaje tylko Malina, więc póki są w szkole, mam jedno dziecko, gotuje obiad, ogarniam dom, robię jakieś zakupy. Jak wszyscy.
Nie wszyscy mają siódemkę dzieci pod opieką.
Gabri ma 13 lat, bliźniaczki prawie 11, więc to są dzieci duże i bardzo samodzielne. Oczywiście, że potrzebują mamy, rozmowy, przytulenia, ale trzeba zdać sobie sprawę, że ja nie mam siódemki maluchów. Malina ma rok, a potem jest Bruno, który ma 5 lat. Większość to nie są dzieci, które trzeba nosić na rękach i zmieniać im pieluchy. Trzeba nimi pokierować, powiedzieć, co mają zrobić, nie obsługiwać.
Często ludziom się wydaje, że matki wielodzietne są takie urobione po łokcie, a to wcale tak nie jest. Dzieci w takich rodzinach zwykle są bardziej samodzielne, choć między moją najstarszą córką a drugą jest 9 lat różnicy, byłam młodą mamą jednego dziecka, a już wtedy wiedziałam, że chcę, żeby moje dziecko było samodzielne. Jestem osobą, która jest samowystarczalna i takich ludzi chcę wychować.
Uważam, że jeśli we wszystkim wyręczamy dzieci, to robimy im krzywdę. Jeśli będą umiały zadbać o siebie, będą miały odwagę i pewności siebie, żeby iść do świata i spełniać marzenia.
Jesteś mamą siedmiu córek. Twoja decyzja to dla nich obraz kobiecej odwagi?
Myślę, że one wiedzą, że nigdy nie można uzależniać się od faceta. Trzeba przede wszystkim w życiu liczyć na siebie. Żaden facet nie może nimi sterować i żadnemu nie mogą się podporządkowywać. Ale żałuję, że nie mają wzorca zdrowego związku. Chciałabym, żeby nie było w nich lęku przed wchodzeniem w relacje.
Jak na twoją sytuację reaguje otoczenie?
Mieszkamy w Anglii, tu jest trochę inaczej niż w Polsce. Nikogo nie dziwi, jeśli wyjdziesz z domu w piżamie, sąsiad uśmiechnie się i powie dzień dobry, nie będzie miał nic złego na myśli. W Polsce już sam fakt wielodzietności jest dla wielu cechą patologii, tutaj ósemka też wzbudza zdziwienie, ale nieco inne, raczej ludzie pytają, w jakim wieku są, mówią, że to fajne.
Jedno z twoich dzieci ma ADHD, inne zaburzenia ze spektrum autyzmu, jak wygląda wsparcie w angielskiej szkole?
Przede wszystkim w szkole są niesamowici nauczyciele, cierpliwi, spokojnie tłumaczą dzieciakom. W każdej klasie jest nauczyciel i pomoc nauczyciela, więc są zaopiekowani. Dzieci ze zdiagnozowanymi trudnościami dostają dodatkowo takiego osobistego pomocnika, to osoba po kursach, która pomaga im w czasie zajęć.
Szkoła się bardzo angażuje. Teraz mają terapię w szkole, to normalna procedura nie tylko po rozstaniu rodziców, ale zawsze, kiedy dziecko potrzebuje specjalnej uwagi. Uważam, że to dobre rozwiązanie, bo czasem łatwiej porozmawiać z kimś obcym, taka osoba może też zauważyć coś, co ja przeoczę.
Może cię zainteresować także: "To dziecko wyczekane i wycierpiane". Agnieszka Hyży przez 7 lat musiała słuchać raniących pytań