"W niedzielę jej współczułam, w poniedziałek chciałam nasłać policję". Tak się zaraża całe grupy

List czytelniczki
"W niedzielny wieczór jeszcze jej współczułam, w poniedziałkowy poranek, najchętniej napuściłabym na nią policję" - list, który zaczyna się od takich słów trudno przeoczyć. Ewa jest mamą pięcioletniej Hani, wiadomość, którą napisała do Mama:Du, dotyczy jednej z mam z przedszkolnej grupy córki.
Jeden chory przedszkolak i cała grupa ląduje w domu. Czy to się kiedyś skończy? Tak, jeśli rodzice zmądrzeją. Fot. Wojciech TRACZYK/East News

W niedzielę dziecko było chore


"Wszystko zaczęło się tradycyjnie od wiadomości na czacie dla rodziców. W niedzielne popołudnie jedna z mam zapytała, czy dzieci są zdrowe, bo jej córka cały dzień wymiotuje i ma podwyższoną temperaturę. Kilka osób odpowiedziało, że u nich nic się nie dzieje i życzą zdrowia dziewczynce. Sama zaczęłam się Hance przyglądać, bo wiem, że często bawi się z tą dziewczynką, a tu wiadomo - jakiś wirus" - pisze Ewa.


Kobieta przyznaje, że mama dziewczynki wielokrotnie zwracała uwagę innym rodzicom, żeby nie przyprowadzali do przedszkola dzieci z katarem, bo roznoszą infekcje, a w dzisiejszych czasach, to może się źle skończyć dla wielu rodzin. "Zgadzałam się z nią, bo przecież sama zostawiam małą z infekcjami w domu, co dla mnie oznacza brak dochodu. Prowadzę mały sklep i jak zostaję w domu, nikt go nie otwiera, więc nie zarabiam".

"Jednak wiem, że nie tylko ja jestem w takiej sytuacji i nie chciałabym, żeby przez moją pracę inni cierpieli. Wydaje mi się to normalne i odpowiedzialne. Sądziłam, że ta mama myśli podobnie. Nie musiałam czekać długo, żeby zobaczyć, jak bardzo się mylę. W poniedziałek rano dokładnie 15 godzin po wiadomości, że córka jest chora, ta kobieta przyprowadziła ją do przedszkola" - czytamy w liście.

W poniedziałek - cudowne ozdrowienie


Kobieta nie mogła uwierzyć, kiedy weszła do szatni, a tam autorka niedzielnej wiadomości przebierała córkę. "Zapytałam ją, czemu przyprowadziła chore dziecko do przedszkola. Odparła, że mała chyba zjadła za dużo słodyczy u dziadków i rano wstała zdrowa. Wygląd dziecka sugerował coś zupełnie innego, ale mama pospiesznie wepchnęła je do sali i wyszła. Powiedziałam wychowawczyni, ale ta rozłożyła ręce, bo przecież nie miała podstaw, żeby odesłać małą do domu" - wyznaje Ewa.

"Miałam ochotę zadzwonić na policję, do sanepidu, gdziekolwiek, żeby ktoś zareagował. Sądziłam, że te dwa lata uświadomiły ludziom, czym skutkuje świadome chodzenie z infekcją, ale kto by mnie potraktował poważnie?" - zastanawia się mama pięciolatki.

Kobieta zaczęła się zastanawiać, czy aby nie przesadziła, ale już po południu na tym samym czacie, kolejni rodzice zaczęli pisać, że to chyba faktycznie jakiś wirus, bo ich dzieci mają te same objawy. "W środę odebrałam telefon z przedszkola, moja córka też była chora. Wychowawczyni przyznała, że dziewczynka, która zachorowała pierwsza, cały poniedziałek źle się czuła, miała rozwolnienie i mama została wezwana" - kontynuuje autorka listu.

"Po córkę jechała ponad cztery godziny, a wirus radośnie roznosił się po grupie... Co za nieodpowiedzialna postawa, brakuje mi słów. Może dzieci zaraziły się przed weekendem, tylko później miały obawy, ale jednak niesmak pozostał" - kończy swoją wiadomość Ewa.

Jeśli nie o innych, pomyśl o własnym dziecku


Ewa swoim listem zwróciła uwagę na bardzo ważną kwestię odpowiedzialności społecznej. Tę powinniśmy zawsze mieć w głowie. Posyłanie chorego dziecka między zdrowe, niezależnie o jakim wirusie mówimy, jest nieodpowiedzialne i naraża zdrowie innych. Zawsze możemy trafić na kogoś z osłabioną odpornością, nawet jeśli nie bezpośrednio dziecko, to może to być ktoś z jego bliskich, babcia, noworodek, ciocia w trakcie chemioterapii.

Jeśli nadal nie robi to na rodzicu wrażenia, to może warto się zastanowić, czy sam chciałby zwymiotować na środku sali w czasie zebrania w pracy, albo siedzieć na szkoleniu z gorączką, bólem brzucha, chorobą w ostrym stadium... Pediatrzy często mówią, że jeśli dziecko ma problemy żołądkowe, warto zostawić je w domu przynajmniej "do pierwszej zdrowej kupy".

Zwyczajnie, jeśli nie z troski o obcych, to przynajmniej o własne dziecko.

Znasz podobną historię? Napisz do autorki: marta.lewandowska@mamadu.pl