"Udaj ból głowy albo idź spać". Polki nadal wierzą w "małżeński obowiązek"

Agnieszka Miastowska
"Mąż budzi żonę w środku nocy. – Kochanie, proszę, tutaj masz tabletkę przeciwbólową i wodę do popicia. – Co? Przecież nie boli mnie głowa. – Aha. Mam cię!". Zabawne? Okazuje się, że dla wielu osób to nadal świetny kawał. Mężczyźni podśmiewają się ze sprytnych damskich sztuczek, by wymigać się od "małżeńskiego obowiązku", a kobiety nadal wierzą, że takowy muszą spełniać.
Co zrobić, gdy żonę boli głowa? Polki nadal wierzą w małżeński obowiązek Pexels

Co robić, gdy żonę boli głowa?

Wydawało mi się, że w dobie tak dostępnej wiedzy seksuologicznej, gdy większość z nas już nie robi wielkich oczu na wieść o tym, że ktoś korzysta z pomocy psychologa, seksuologa czy terapii dla par, takie pojęcie jak "małżeński obowiązek" odejdzie w zapomnienie.

Myślałam podobnie, dopóki wśród internetowych dyskusji nie znalazłam wątku "jak odmówić mężowi". Odmówić czego? Internautka miała dość budzącego ją w nocy i domagającego się seksu męża, jednak nie miała pojęcia, jak rozwiązać tę sytuację "bez urażenia jego uczuć".


Komentujące zaczęły radzić, by udawała, że śpi, ostatecznie grzecznie mu odmówiła, pojawił się też nieśmiertelny argument "powiedz, że boli cię głowa". Skąd w ogóle się wziął?

Jeśli traktujemy seks jak obowiązek, to oczywiste, że zrezygnować z jego wykonania możemy tylko, gdy mamy poważne usprawiedliwienie. Nie mówicie w końcu szefowi, że nie przyjdziecie dziś do pracy, bo nie macie na to ochoty. Ale problem ze zdrowiem — to już jakiś argument.

Absurdem tej sytuacji jest to, że zaczynacie traktować swojego partnera jak szefa, który ma prawo do dysponowania nie tylko waszym czasem, ale właśnie waszym ciałem. Brzmi trochę jak pewien rodzaj prostytucji? A przecież "obowiązek małżeński" to termin zaczerpnięty z Kościoła katolickiego.

Seks to nie poświęcenie

"Nie uchylajcie się od współżycia małżeńskiego, chyba za wspólną zgodą i tylko na pewien czas, aby poświęcić się modlitwie. Potem znowu podejmijcie współżycie, aby nie kusił was szatan, wykorzystując waszą niepowściągliwość” - głosi Biblia.

I chociaż trudno wyobrazić sobie pary, które nie odmawiają sobie współżycia w obawie przed szatanem, to pogląd, zgodnie z którym seks jest obowiązkiem partnera, powtarza wiele osób, zupełnie nie wiążąc tego z religią.

Seks według nich jest wpisany w małżeńskie życie. Jednak, gdy rozkłada się to na czynniki pierwsze, dochodzi się do niepokojących wniosków. Bo jeśli jest wpisany, oznacza, że nie jest kwestią wyboru. A jeśli odmówienie partnerowi seksu jest uznawane przez niego za cios w jego uczucia, to czujemy na sobie nieustanną presję i winę.

Nawet jeśli nie zmusi nas do tego fizycznie, zacznie wywierać na nas presję. A skoro to my nie spełniamy obopólnego obowiązku, to chyba jesteśmy egoistyczne? A na pewno nie jesteśmy dobrymi żonami.

A czy dla partnera i jego potrzeb nie można się poświęcić? Warto byłoby tu przywołać termin "kultura gwałtu", którego definicja zaczyna brzmieć nad wyraz znajomo. Kultura gwałtu to dokładnie legitymizowane przemocy seksualnej (pod każdą formą, nie tylko fizyczną!) przez niektóre społeczne normy i przekonania. W tym religię.

Nie trzeba kogoś fizycznie krzywdzić, by poprzez wywieranie presji i manipulację skłaniać go do spełniania naszych zachcianek. A tym właśnie jest nazywanie seksu małżeńskim obowiązkiem i narzucanie na niego takiej presji, że trzeba posuwać się do szukania wymówek w postaci bólu głowy, by z niego zrezygnować.

Seks nie jest umową, obowiązkiem, kartą przetargową ani poświęceniem. A niezależnie od tego, czy z waszym partnerem wiąże was wyłącznie pożądanie, czy związek małżeński, nie jesteście mu winne swojego ciała.