Żenujące i obleśne to mało powiedziane. Brafitterka zdradza, co robią mężczyźni w sklepie z bielizną

Dominika Lange
Jedni dokładnie wiedzą, po co przyszli i ich wizyta w sklepie z damską bielizną zajmuje kilka minut. Ale są też tacy, którzy w butiku próbują odgadnąć rozmiar piersi swojej partnerki. "I tu zaczynają się schody" – mówi w rozmowie z nami Martyna, brafitterka z kilkuletnim doświadczeniem.
Mężczyźni w sklepach z damską bielizną to częsty widok. Jednak nie wszyscy wiedzą, jak powinni się tam zachować. kadr z filmu "Rozmowy kontrolowane"

Do waszego butiku często przychodzą mężczyźni?
Bardzo często, a ostatnio jest to jeszcze nasilone – dopiero co był okres świąteczny, zaraz będą walentynki, niedługo później Dzień Kobiet, więc tych panów jest teraz bardzo dużo. Nie ukrywam, że to dla nas trochę problematyczne.


Dlaczego?
Są panowie, którzy dokładnie wiedzą, po co przyszli. Ale są też tacy, którzy szukają prezentu dla dziewczyny, a na przykład nie znają jej wymiarów. Schody zaczynają się, kiedy próbują te wymiary opisać. Zdarzają się więc panowie, którzy obmacują nasze manekiny na wystawie, żeby w ten sposób sprawdzić i porównać je do rozmiaru piersi swojej partnerki. Dotykają piersi tych manekinów i mówią: „trochę większe” albo „dokładnie takie”.

Ciężko sobie wyobrazić, że ktoś wpadł na taki pomysł.
A to wcale nie jest najgorszy z nich. Zdarza się, że klienci zapytani o rozmiar piersi dziewczyny próbują porównać je z naszymi. Patrzą na nas i po prostu komentują nasze biusty: „No dobra, to takie jak koleżanki”. Na takie przypadki reagujemy dosyć ostro, bo żadna z nas po prostu sobie tego nie życzy.

Są też mężczyźni, którzy przy próbie ustalenia rozmiaru biustonosza nagle wyjmują telefony i pokazują nam nagie zdjęcia swoich dziewczyn czy żon. Z tego nie da się oczywiście wywnioskować rozmiaru, to jedna rzecz. Ale przede wszystkim nie powinni się z nami dzielić tego typu intymnymi materiałami.

Myślą, że potraficie ocenić rozmiar na oko?
Dokładnie. Mamy też klientów, którzy przynoszą nam stare biustonosze swoich żon. Kładą je na stole, albo wpychają nam do ręki i chcą, żebyśmy zgadywały, jaki to rozmiar. Te biustonosze są często po prostu obrzydliwe: znoszone, brudne, przecież nikt nie pierze ich tak, jak powinien. To chyba zrozumiałe, że nie chcemy dotykać cudzej, używanej bielizny, do tego w takim stanie.

Ale mężczyźni czasem przychodzą też do sklepu z partnerkami. Wtedy są mniej problematyczni?
Generalnie, to te problemy, kiedy facet przychodzi sam, są czasami zabawne, czasami denerwujące, albo po prostu obrzydliwe. Ale kiedy przychodzi do sklepu z kobietą, to zaczynają się problemy zupełnie innej rangi.

Mam wrażenie, że nasi panowie mają przeczucie, że kobieta jest ich własnością. Hitem jest to, jak dobieramy bieliznę kobiecie, która na zakupy przyszła właśnie z mężem i na propozycję konkretnego biustonosza nagle wtrąca się jej ukochany, że „my już mamy ten biustonosz, mamy te majtki”. Zastanawiam się wtedy, czy skoro oni je „mają”, to noszą je na zmianę? Pewnie nie i jest to kwestia podejścia do kobiety i jej ciała jak do własności. Takie sytuacje są bardzo częste.

Słyszałaś więcej podobnych komentarzy?
Tak, w pamięci mi utkwiło, jak nie chciałyśmy wpuścić do przymierzalni, w której przebierała się klientka, jej partnera. To bardzo często wywołuje oburzenie wśród płci przeciwnej, ale takie zasady są w wielu sklepach z bielizną. Pan się bardzo oburzył, że nie może zobaczyć swojej ukochanej w mierzonej bieliźnie i stwierdził, że „płaci, więc chce obejrzeć”. Ona po prostu ma w tym dobrze wyglądać, jej zdanie chyba niewiele tu znaczy.

Takich klientek, które ewidentnie nie mają nic do powiedzenia, jest dużo – one zawsze przychodzą z partnerami. To on wybiera bieliznę, którą ona ma przymierzyć i zazwyczaj są to rzeczy, które dla większości kobiet nie są zbyt wygodne albo komfortowe. Niedawno miałam klientkę, która chciała wybrać sobie uniwersalny biustonosz na co dzień, a jak jej mąż zrobił obchód po sklepie, to wyszła z kolorowym biustonoszem z różnego rodzaju ekstra gadżetami.

Dlaczego nie wpuszczacie mężczyzn do przymierzalni?
Bo zdarzało się, że pary uprawiały w nich seks. Problem był na tyle trudny do rozwiązania, że zakaz wstępu okazał się jedyną skuteczną metodą, żeby skończyć z tymi niekontrolowanymi miłosnymi zbliżeniami. A że te zbliżenia były, mamy pewność – nie tylko było to słychać, ale panowie potrafili zostawić „ślady” na ścianach przymierzalni. Już nie wchodząc w szczegóły. Później ci panowie albo udawali, że nic takiego nie miało miejsca, albo szli w zaparte, że przecież można uprawiać seks w przymierzalniach.

Z tymi przymierzalniami jest jeszcze inny problem. Kiedy mężczyźni czekali na swoje dziewczyny w korytarzu przy przymierzalniach, nie mieli oporów, by gapić się na inne kobiety, które wychodziły w mierzonym biustonoszu z przymierzalni obok – na przykład, żeby pokazać się w nim koleżance. Po prostu stali i sobie oglądali kobiety – bez skrępowania i bez skrupułów.

Jak na tego typu sytuacje reagują ich partnerki?
Różnie – bardzo często kobiety wstydzą się za swoich partnerów, czasem się na nich denerwują. Ale są też takie, które są tak samo jak oni oburzone, że nie mogą wejść do przymierzalni we dwoje. Zauważyłam, że najczęściej to te panie mają największy problem z podjęciem samodzielnej decyzji i muszą wszystko przekonsultować, o wszystko zapytać swoją drugą połówkę. Nawet o kolor zwykłych bawełnianych majtek na co dzień.

Czyli kobiety też potrafią dać wam w kość.
Zdecydowanie (śmiech). Kiedyś, kiedy dokonywałam brafittingu, niechcący przyłapałam klientkę na robieniu sobie seksownych zdjęć w przymierzalni. Myślała, że między mierzeniem jednego i drugiego biustonosza ma więcej czasu i weszłam akurat w momencie, w którym robiła sobie erotyczne zdjęcia w lustrze. Ja naprawdę widziałam gorsze rzeczy, ale kobieta i tak mocno się zawstydziła.

Problematyczne klientki to na przykład te, które za wszelką cenę chcą przymierzać majtki, na co my nie pozwalamy. Ale one po prostu muszą to zrobić i koniec. Już na różne sposoby próbowałyśmy im powiedzieć, żeby tego nie robiły – bo po prostu je brudzą. Bo panie nie przymierzają majtek na swoją bieliznę, tylko przymierzają te majtki na gołe ciało. Później znajdowałyśmy w przymierzalni bieliznę ubrudzoną różnego rodzaju wydzielinami. Każdy sklep liczy się ze stratami towarowymi, ale te były po prostu za duże. Nie potrafię tego zrozumieć.

Panie próbują obejść ten zakaz?
To za mało powiedziane. Paniom zależy na mierzeniu majtek do tego stopnia, że potrafią przemycać je do przymierzalni w kieszeniach. Te najbardziej zdeterminowane chowają się za filarami czy gdzieś po kątach w sklepie i po prostu je mierzą. Ostatnio jedna klientka nawet się nie kryła, tylko założyła majtki na rajstopy na środku sklepu, po czym podniosła spódnicę i je oglądała z każdej strony. To może się wydawać dosyć szokujące.

W waszym sklepie często zdarzają się kradzieże?
Tak, nieraz złapałyśmy kogoś na gorącym uczynku. Często są to nastolatki, które wychodzą z przymierzalni na przykład w czterech parach majtek. Pamiętam dobrze jedną z takich sytuacji, bo przy tych dziewczynach znaleziono jeszcze rzeczy ukradzione z kilku innych sklepów.
Gdy czekaliśmy na policję, jedna z tych dziewczyn tak się zestresowała, że aż dostała okresu. W tych czterech parach majtek, które próbowała nam ukraść.

Co zrobiłaś?
Poszłam z nią do łazienki, dałam środki higieniczne. Ja nie jestem tam od tego, żeby kogoś upokarzać, ale myślę, że dostała wystarczającą nauczkę.