"Co wolno wojewodzie, to nie tobie...". Pamiętasz jeszcze uczucie, które wywoływały te słowa?

Marta Lewandowska
Trzydzieści, czterdzieści lat temu, kiedy sami byliśmy dziećmi, system wychowania i zasady w domach wyglądały zupełnie inaczej niż dziś. Nikogo z nas nie pytano, co czuje, rodzice nie pomagali nam nazywać emocji i radzić sobie z nimi. Wtedy dzieci miały być bezwzględnie posłuszne, ładnie uczesane i cichutkie. Całe nasze jestestwo oparte było na przepraszaniu i nieprzeszkadzaniu. Dziś wychowujemy dzieci inaczej.
Dziecko, które musi walczyć o sprawiedliwość, nigdy nie czuje się bezpiecznie. Fot. RODNAE Productions z Pexels

Co wolno wojewodzie, to nie tobie...


Chyba nie ma człowieka wychowanego w latach 80. i 90., który nie znałby tego powiedzenia. Dorośli używali brzydkich słów, mogli krzyczeć, kiedy coś ich zezłościło, nawet jeśli zapomnieli schować mleka do lodówki - nie było tragedii. A dziecko? Dziecko miało być idealne, choć często o idealne wzorce było trudno. Ale nikt za to nie przepraszał.


"Nad morze czy w góry" - dyskutowali rodzice przed wakacjami, a dzieci, cóż, mało kto ich pytał, przecież wiadomo, że dzieci i ryby głosu nie mają. I tak dorastaliśmy w przekonaniu, że my - dzieci jesteśmy dodatkiem. Podskórnie czuliśmy to, co rodzice zupełnie nieświadomie (najczęściej) wpajali - dopiero dorosły byt ma sens, tylko on coś znaczy.

Dziecięce emocje traktowano jak histerię, fanaberie, a rodzic, który dopuszczał dziecko do głosu, był osądzany jako osoba, która "dała dzieciakowi wejść sobie na głowę". Jeśli matka czy ojciec nie strofowali dziecka przy innych, chcąc uniknąć upokarzania go, często słyszeli pytanie: "A ty tak bezstresowo wychowujesz? U mnie to krótko..." i tu następowała cała seria wymyślnych kar, które miały pokazać, jaki to dorosły jest stanowczy, jak jego dzieci chodzą, jak w szwajcarskim zegarku - a on jest lepszy.

Baza wiedzy i doświadczeń


Myślę, że każdy z naszego pokolenia jest w stanie przywołać moment z dzieciństwa, kiedy poczuł się pominięty, unieważniony. Ludzie najlepiej zapamiętują sytuacje, które niosły za sobą silny ładunek emocjonalny, ile masz lat w tym wspomnieniu? Trzy, sześć? Ile lat temu to było? 25 czy więcej? A przecież jeśli zamkniesz oczy, nadal poczujesz ten ból, może strach, może smutek, a może nawet odrzucenie...

Dziś wiedza w dziedzinie psychologii dziecięcej jest większa niż kiedykolwiek. Wiemy, że już życie płodowe może wpływać na osobowość. Nie pozwalamy niemowlętom wypłakiwać się w łóżeczkach, reagujemy na ich potrzeby. Kilkulatków pytamy, co czują, pomagamy im zrozumieć te uczucia i uporać się z nimi.

Nie mamy żalu do naszych rodziców, nie robili nam na złość, nie chcieli nas ranić. Postępowali tak jak inni, tak, jak potrafili najlepiej. Oni sami przecież wychowali się w czasach, kiedy nauczyciel bił dzieci po rękach linijką za nieodrobioną pracę domową, więc w ich ocenie i tak mieliśmy lepiej. Bogatsi o doświadczenia z własnego dzieciństwa - chcemy być lepsi dla naszych dzieci.

Wrażliwość jako słabość


Nasi rodzice nauczeni byli, że dziecko musi darzyć ich bezwzględnym szacunkiem, czuć respekt, strach, przed konsekwencjami, które rodzic może wyciągnąć. Gdyby siedli i zapłakali nad naszym smutkiem, okazali wrażliwość, ktoś mógłby pomyśleć, że to słabość. A słabi nie mogą być autorytetem.

Mylenie wrażliwości i empatii ze słabością towarzyszyło wielu pokoleniom. Dziś wiemy, że silni emocjonalnie ludzie mogą, a nawet powinni być wrażliwi. Pochylenie się nad dziecięcym smutkiem nie zachwieje twoim autorytetem. Pokazywanie dziecku własnej wrażliwości, to poniekąd walka z przekłamanym obrazem perfekcji, który do niczego nie jest nam potrzebny.