Chciałam uciec od ojca "głowy rodziny". Nawet nie zauważyłam, że wybrałam sobie na męża jego wzór

List czytelniczki
Słowo ojca w domu zawsze było święte. Nawet gdy z siostrą byłyśmy małe, nigdy nie musiał nam nic powtarzać dwa razy, przekonywać nas czy się targować. Obiecałam sobie, że nigdy już nie będę słuchała kogoś wbrew sobie - ze strachu, bezmyślnie i tylko dlatego, że "on tu rządzi". I co? Obudziłam się w związku, w którym zamykam buzie na kłódkę zawsze, gdy mój mąż mówi mi, co mam robić. Podobnie jak kiedyś mój tata - nie musi nawet podnosić głosu.
Chciałam uciec od despoty. Wybrałam męża na wzór własnego ojca Pexels

List czytelniczki

Nigdy nie mówiłam, że mój tata krzyczy. Po pierwsze dlatego, że jego władza była tak oczywista i wyłączna, że prawie nie posuwał się do krzyku, ale jeśli już, to nie dlatego, że dzieci albo żona jawnie mu się sprzeciwiły. Po prostu sam tracił panowanie.
Jeśli już podnosił głos, to mówiłyśmy, że tata "ryknął". "Lepiej zrób to szybko, bo jak ojciec na ciebie ryknie" —ostrzegała mnie i siostrę mama, jakby w ogóle musiała nam o tym przypominać.

Słowo taty było najważniejsze, on nigdy nas o nic nie prosił i za nic nie dziękował. On wydawał rozkazy. Zawsze chłodno wypowiadał moje imię, dodając po nim, co muszę zrobić.


Od małego ja i siostra pomagałyśmy mamie. Po obiedzie błyskawicznie sprzątałyśmy ze stołu i myłyśmy naczynia, w czasie, gdy nasze koleżanki ze szkoły narzekały, że nie zjedzą kanapki z nieodkrojoną skórką, my robiłyśmy tacie całe śniadanie, gdy tylko nam to zlecił.

Ojciec był szefem

Stosował raczej "chłodny chów" i nie pamiętam, żeby kiedykolwiek się z nami pobawił czy przeczytał nam książkę. Zresztą sama wizja tego wydawała mi się głupia. Zawsze poważny tata, "głowa rodziny" — jak o sobie mówił, miałby biegać po podwórku, bawiąc się z nami w chowanego?

Jako dziecko myślałam, że to absolutnie normalne, jako nastolatka zaczęłam ojca nienawidzić za to, że wszystkie trzy musimy chodzić pod jego dyktando i obiecałam sobie, że nigdy nie wybiorę sobie faceta, który by mnie tak traktował.

Ojciec wydzielał mamie pieniądze, zajmował się wyłącznie "szefowaniem" i mimo, że nigdy nie podniósł na nas ręki, zawsze miałam wrażenie, że nie robi tego wyłącznie dlatego, że nigdy wystarczająco się mu nie sprzeciwiłyśmy.

Poznając pierwszych chłopaków nawet nie myślałam o tym, żeby nie wybrać kogoś na wzór ojca. W końcu, który 17-latek przypomina siwiejącego despotycznego ojca rodziny? Gdy miałam 25 lat i byłam zaręczona z Marcinem ten też nie przypominał mi taty.

Ojciec był despotyczny, nie znosił sprzeciwu, umiał krzyknąć tak, że dom się trząsł. Marcin był cichy, nieśmiały, szarmancki, nawet sobie nie wyobrażałam jakby wyglądał krzycząc. Jak to możliwe, że obudziłam się w małżeństwie z kimś, kto jest kopią mojego ojca?

Wybrałam męża na wzór ojca

Zaczęło się jak zawsze — od szczegółów. Marcin zawsze był oszczędny, gdy zaczęliśmy się spotykać zawsze na randkach płaciłam za siebie i on nigdy nie sugerował, żeby było inaczej. Jeśli gdzieś razem jechaliśmy, oddawałam mu za paliwo.

Gdy zamieszkaliśmy razem, nie dzieliliśmy pensji na pół, każdy miał planować budżet ze swojej. Gdy urodziłam dziecko i postanowiłam zostać dłużej w domu, zaczął wydzielać mi pieniądze. Przekonywał, że teraz musimy oszczędzać i nie ma nic złego w tym, że poproszę go o konkretną kwotę na konkretny wydatek.

Mój ojciec był zaborczy. A Marcin? Zawsze uważał, że kobieta w związku powinna mieć koleżanki, a nie kolegów i nie miałam z tym problemu. Z czasem zaczęło mu przeszkadzać nawet to, że kolegów mam w internecie. Poprosił, żebym zmieniła zdjęcie profilowe na zdjęcie naszej córki, zgodziłam się, bo uważałam, że to takie rodzinne.

Podział obowiązków w naszym domu wyglądał podobnie jak w domu moich rodziców. Ale nie sądziłam, żebym popełniła błąd! Sama lubiłam czysty dom, obiad na stole, Marcin mnie przecież nie zmuszał.

Po czasie jednak potrafił urządzać mi "ciche dni" za to, że wróciłam do domu za późno i nie podałam mu obiadu pod nos albo za to, że umówiłam się z koleżanką na kawę bez jego wyraźnej aprobaty.

"Mężczyzna ma być głową rodziny"

Odpychał mnie od siebie, jakbym robiła mu najgorszą krzywdę, pytał z wyrzutem, kto jest ważniejszy. "Mąż czy koleżaneczki, rodzina czy rozrywki!?". Gdy przy małym dziecku potrzebowałam innego rozdzielenia obowiązków domowych, usłyszałam że "kobieta powinna zajmować się domem".

I wtedy mnie zmroziło, bo dokładnie to samo mówił mój tata. Mówił też, że mężczyzna jest głową rodziny i może wydaje wam się to niewinnym stwierdzeniem, ale dla mnie było równoznaczne ze strachem, krzykiem, rozkazem.

I zrozumiałam, że mój mąż od mojego ojca naprawdę niewiele się różni.

Obydwoje nie pomagali w obowiązkach domowych. Mój ojciec, uważał, że to dla faceta upokarzające, mój mąż, że to "nie jego działka".

Obydwoje uważali, że pieniędzmi mogą wyznaczać granicę wolności swojej rodziny. Mój ojciec mówił to chłodnym głosem, mój mąż tłumaczył, czemu ma rację.

Obydwoje uważali, że żony mają podejmować decyzję zgodne z wolą męża. Mój ojciec załatwiał to krzykiem. Mój mąż urządzał mi ciche dni, żebym wiedziała "do czego go doprowadzam".

Obydwoje z dumą powtarzali hasła o "głowie rodziny", ale nie roztaczali nad swoją rodziną opieki, miłości, nie byli menadżerami domów. Byli jak dzieci, które myślały, że jak krzykną swoje zdanie głośniej niż inni, to wreszcie reszta uzna, że mają rację.

Różnili się metodami działania, ale cel był ten sam. Mąż i ojciec miał być głową rodziny. Rodzina? Stąpać po cichu, by ich nie zdenerwować. Przykro mi, że zobaczyłam to dopiero po latach, różnica między nimi jest jednak ważna.

Ojca nie da się zmienić, męża można zawsze. I chcę spełnić swoją obietnicę z dzieciństwa — nie dać się już więcej żadnemu mężczyźnie tak traktować.